Zabierając się za testy LM50, kolejnego produktu marki Lioncast, obawiałem się trochę, że nie będę mógł wrócić do tych tradycyjnych myszek. Od kilku miesięcy codziennie towarzyszył mi wertykalny GXT 144 Rexx od Trusta (reckę Kamili przeczytacie tutaj), który jako pierwszy pomieścił moje wielkie dłonie i odciążył nadgarstki. Powrót na stare śmieci przebiegł jednak pomyślniej niż zakładałem to na początku.
Lioncast LM50 - minimalizm i klasyka, które dobrze leżą w dłoni
Nie przepadam za myszami, które mają kilkanaście przycisków po bokach, świecą się jak choinka i krzyczą z każdej strony “FOR THE GAMERS”. Dlatego bardzo spodobał mi się klasyczny, obły kształt LM50, który w założeniu jest myszką stworzoną dla esportowców. Gryzoń dobrze leży w dłoni, choć powrót do standardowego chwytu palm zajął mi trochę czasu - najgorzej ucierpiały na tym nadgarstki i mały palec, który regularnie zsuwał się z bocznej krawędzi i tarł o powierzchnię podkładki. Pod tym względem LM50 jest najzwyklejszą myszą na świecie i choć nie jest mała (12,4x6,8x4,2 centymetrów), to jednak użytkownicy z dużymi dłońmi będą się musieli do niej przyzwyczaić.
Wspomniałem o dłoniach, bowiem Lioncast LM50 jest myszą symetryczną. Choć umieszczenie dwóch przycisków bocznych sugeruje prawą rękę, to mój brat, który jest leworęczny, nie odczuł z tego powodu dyskomfortu i dość wygodnie mu się z niej korzystało. W kwestii dodatkowych przycisków to tyle, jest jeszcze jeden do zmiany DPI na samej górze, tuż przed scrollem. Jak wspomniałem, dla mnie to duży atut, a ergonomiczny kształt dobrze współgra z przyjemnymi w dotyku plastikiem, który niestety ma tendencję do palcowania. Detal, ale jednak na czarnej, matowej powierzchnmi wszystko jest od razu widoczne.
Precyzja i szybkość, które ważą raptem 90 gramów
Nie zmienia to jednak faktu, że mysz dobrze leży w dłoni i po kilku dniach docierania zaczęliśmy bardzo owocną współpracę, która trwa do teraz. LM50 jak na swoje rozmiary jest wyjątkowo lekka, bo waży raptem 90 gramów. W połączeniu z sensorem optycznym Pixart PMW3360, jednym z lepszych, jakie są dostępne na rynku, (jeszcze o nim później napiszę), dwoma zaokrąglonymi ślizgaczami i specjalnym podwyższeniem dla kabla, myszka Lioncasta jest bardzo precyzyjna. Świetnie strzelało mi się w niej w Call of Duty: Black Ops II i nawet szybkie obroty o 180o nie stanowiły większego problemu; dobrze sprawdzała się przy puzzle-platformerze Repressed, gdzie bardzo ważną częścią gry było precyzyjne operowanie kamerą i dopasowywanie oświetlenia.
Na początku bardzo spodobał mi się sztywno osadzony scroll, który nie przesuwał się przy każdym najmniejszym dotknięciu. W grach (zwłaszcza tych kompetytywnych) każdy ruch ma znaczenie - stąd dopisek dla esportowców. Przy zderzeniu z szarą rzeczywistością pracy za biurkiem i kontaktu z różnego rodzajami dokumentami, arkuszami kalkulacyjnymi czy zwykłym przeglądaniem Internetów, odczuwało się lekki dyskomfort. Widzicie, przy zmianie broni nie da się wyczuć skoku scrolla, jednak przy przeglądaniu stron już owszem. Ten jest dla mnie stanowczo za duży i przyzwyczajony do tego, iż kilkuakapitowy artykuł przewijałem dwa-trzy razy, tak używając LM50 od razu ląduje gdzieś na końcu. Do tego łożysko, na którym operuje rolka wydaje dziwne chrobotanie, ale dzieje się to dość rzadko. Na pewno rzadziej niż w dotychczas używanym przez mnie GXT 144 Rexx.
Skupiłem się na tym scrollu, do którego już się przyzwyczaiłem swoją drogą, ale na pochwałę zasługuje specjalny system kątowego odciążenia (Angled Stress Relief), dzięki czemu kabel nie trze o podkładkę. Te kilka centymetrów plastiku naprawdę robi różnice i sprawia, że Lioncast LM5 gładko sunie po podkładce. Skoro już o kablu mowa - długi na 180 centymetrów standardowo już (dzięki Bogu!) opleciony w materiał.
Dwa zaokrąglone ślizgacze wykonane z gumy nie są może najwyższej klasy (po miesiącu użytkowania pojawiły się drobne ryski), ale przynajmniej się nie odklejają. Biorąc pod uwagę moje częste wojaże i intensywność użytkowania, jestem z nich całkiem zadowolony.
Przyciski i sensor optyczny Pixart PMW3360
Producent zapewnia, że przełączniki Omrona mają wytrzymać 20 milionów kliknięć i jak się łatwo domyślić nie jestem tego w pełni sprawdzić. O ile do głównych przycisków nie mam zarzutów (używanie ich jest po prostu przyjemne) tak dwa boczne wydają się trochę za luźno osadzone. Nie jest to duża wada i nawet osoba leworęczna nie miała z nimi problemu.
Najlepszą częścią LM50 jest jednak sensor optyczny Pixart PMW3360, który pozwala ustawić rozdzielczość myszy nawet na 12000 DPI (przeskok co 100). Rzadko wychodzę poza 1200, ale nawet przy wyższych czułościach (maksymalna na jakiej testowałem mysz to 3000 DPI) kursor jest stabilny, a gwałtowne ruchy nie zmniejszają precyzji. Wszystkim fanom grzebania i dostosowywania sprzętu pod swoje indywidualne potrzeby spodoba się opcja dwuzakresowej zmiany LOD, która domyślnie ustawiona jest na “low” (1 milimetr).
Oprogramowanie Lioncast LM50
Tradycyjnie już przy sprzętach Lioncasta dostępne jest bardzo łatwe w obsłudze oprogramowanie, dzięki któremu będziemy mogli dostosować pięć dostępnych profili czy zmienić kolor. Skoro o oświetleniu mowa, LM50 ma podświetlony scroll i logo producenta umieszczone na grzbiecie myszki. Proste, gustowne, z klasą - tak jak lubię. Dostępne opcje pozwalają na zmianę odcieni siedmiu podstawowych barw, więc nie ma tu mowy o pełnym RGB. Oprócz zmieniania parametru LOD, warto wspomnieć też o możliwości włączenia angle-snappingu.
Podsumowanie
Mysz Lioncast LM50 dostaniecie za około 180 złotych, ale widziałem też tańsze oferty więc jest w czym wybierać. Jeśli szukacie precyzyjnej myszki do FPS-ów, ale od czasu do czasu zdarzy się Wam też popracować przy komputerze i cenicie sobie proste, ale i eleganckie wykonanie, to w tej półce cenowej propozycja od Lioncasta jest jak najbardziej godna przemyślenia.
Sprawdź inne recenzje produktów Lioncast: