Cześć, mam na imię Patryk i mam 28 lat. Nie uważam siebie za osobę dorosłą i za taką uważany również nie chcę być. Bycie dzieckiem nie jest bowiem złe, a w sumie to o wiele przyjemniejsza sprawa niż ta cała „dorosłość”, która brzmi jak choroba. Wyobraźcie sobie jednak, że wcale nią nie musi być i można być zarówno dzieckiem, jak i dorosłym. Co więcej, moim zdaniem gracze również dorastają! Co mam na myśli? Zapraszam dalej!
Młody gracz to teoretycznie inne priorytety
Zanim zaczniemy, to uwaga. Poniższy tekst to felieton/publicystyka/wpis blogowy. Nie jest to żaden materiał naukowy. W zasadzie to nawet obok takowego nie leżał. W związku z tym całość traktujcie, jako przemyślenia autora, czyli mnie. Wiecie, siedziałem sobie w wannie i tak jakoś mnie naszło. Od kilku dni ogrywam bowiem GTA V (nie mylić z GTA Online), bowiem przyszła pora na nadrobienie swojej kupki wstydu. Nazbierało się zaległych tytułów, a że mam sposobność, to powoli w nie gram.
No i tak naszło mnie, że w sumie mój profil gracza uległ kompletnej zmianie. Pamiętam, jak w 2003 roku ogrywałem GTA Vice City, a później w 2005 dorwałem San Andreas. Absolutnie nie będę tutaj mówił, że #kiedyśtobyło, o nie! Zamiast tego zaskoczyło mnie, jak wtedy podchodziłem do gier. W skrócie, jak dzieciak. Nie chodziło o wykonywanie misji, wczuwanie się w postać, czy śledzenie fabuły.
Zamiast tego liczyła się po prostu rozwałka. Używanie kodów było na porządku dziennym, a największą radochę sprawiało mi bieganie po mieście i strzelanie do wszystkiego, co się napatoczy. Kurde, jak teraz tak na to patrzę, to rzeczywiście zachowywałem się jak psychopata.
Spokojnie, żadne z tych zachowań nie wyszło poza wirtualny świat i daleki jestem od oskarżania gier o sianie przemocy. Zwyczajnie zastanawia mnie, czemu za czasów bombelka (pisownia celowa), no dobra, nie bombelka, ale gimbusa, taka rozwałka była wystarczająca. Wiecie, gry pokroju Quake III Arena, czy Doom, ewentualnie inne, niewymagające produkcje – to było satysfakcjonujące. Jak trafił się jakiś przedstawiciel gatunku RPG, to nie zastanawiałem się nad wyborami moralnymi, kwestią dobra i zła, czy w ogóle nad swoimi czynami. Moralność nie była tutaj istotna.
Zresztą, popatrzcie na fenomenalną popularność Fortnite Battle Royale. Chyba niewiele w tym temacie się zmieniło, prawda? Przecież podobno jest to gra dla dzieci!
Granie i dorastania może iść ze sobą w parze
X lat później znajduję się w zupełnie innym punkcie w swoim życiu. Gram we wspomniane GTA V inaczej, niż w poprzednie części, kiedy byłem jeszcze gołowąsem. Ani razu nie zorganizowałem sam z siebie jakiejś strzelaniny, chyba, że misja tego wymagała. Jak jeżdżę samochodem po mieście to w zasadzie staram się unikać potrącania przechodniów, czy niszczenia wszystkiego dookoła. Do tego fascynuje mnie fabuła, a nie sama rozgrywka. Powiem nawet więcej, o wiele ciekawszy wydaje mi się Michael, niż nijaki Franklin, czy uwielbiany przez praktycznie wszystkich Trevor.
Jasne, Trevor to fantastyczna postać, ma swoją głębię, ale wydaje mi się tak bardzo odrealniony, że nie czuję z nim więzi. Za to z Michaelem? Jego troski związane z rodziną oraz przeszłością, o której nie chce lub nie może zapomnieć? Jest to zdecydowanie bardziej przyziemny bohater, ale równocześnie to jego historię chcę śledzić. Dla wielu może wydawać się nudny, ale mnie przyciąga właśnie jego realność. Czyżbym już zachorował na dorosłość?
W pewnym momencie każdy dociera do momentu, kiedy wybory moralne w grach nie są takie proste, czy oczywiste. Wiecie, dobro i zło nie sprowadza się już do koloru białego i czarnego (jak ktoś mi tutaj zarzuci rasizm, to zatłukę), a pozornie łatwa decyzja niesie za sobą daleko idące konsekwencje. Potem łapiecie się na tym, że zwykłe strzelanie do hord demonów w odnowionym Doomie okazuje się niewystarczające. W zasadzie to nawet niezwykle nudne zajęcie, jeśli nie idzie za tym wciągająca historia czy opowieść. Jeśli chcę postrzelać, to idę pobiegać w jakimś multiplayerze ze znajomymi.
Pamiętajcie o swoim wewnętrznym dziecku
Takie przynajmniej „objawy” są u mnie. Stąd zresztą mój wniosek, że gracz również dorasta. Pewne rzeczy ulegają zmianie, oczekuje się czegoś innego po rozgrywce, zwraca się uwagę na inne elementy. Nie oznacza to również, że gracz to od razu dziecko, a do tego nie można być dorosłym, aby być graczem – nie zrozumcie mnie źle!
Raczej piję tutaj do tego, że jako gracze również dorastamy. Jasne, dla wielu to oczywiste stwierdzenie. Niemniej polecam wybrać się na wycieczkę w swoją przeszłość, aby sprawdzić, jak się rozwijaliście przez te wszystkie lata. Jak Wasz gust ewoluował i co ostatecznie sprawia Wam największą przyjemność. Oczywiście, mowa tutaj wciąż o grach ;).
A o byciu dzieckiem lub dorosłym powiem tylko tyle – jak zwykle w takich sytuacjach odsyłam do przeczytania (mam nadzieję, że ponownego!) Małego Księcia, za którego odpowiada Antoine de Saint-Exupéry.
Krótka książka powinna wszystkim przypomnieć, że dorastanie wcale nie musi być chorobą, nikt nie broni nam być odpowiedzialnym, a przy tym wszystkim pielęgnować swoje wewnętrzne dziecko. I wbrew pozorom jak najbardziej dotyczy to również graczy – bez znaczenia na ich wiek, który jest tylko kolejnym numerkiem, przepraszam, levelem/poziomem.