Wywiad z twórcami Rybiej Nocy

  • Autor: Bartek Witoszka
  • Opublikowano: 26 Marzec 2019
  • Komentuj 0

Na stronie możecie przeczytać moją relację z panelu zorganizowanego przez Platige Image, który poświęcony był współczesnej animacji oraz jej roli w kulturze. Dziś zapraszam na wywiad z Damianem Nenowem, reżyserem animacji, i Rafałem Wojtunikiem, który pełnił rolę dyrektora artystycznego projektu.


Bartosz Witoszka: Skąd w ogóle wziął się pomysł na takie ujęcie tematu fiction? Nie były to typowe statki w kosmosie, roboty czy cyberpunk.

Rafał Wojtunik:Rybia noc” powstała na podstawie opowiadania o tym samym tytule autorstwa Joe R. Lansdale’a z 1982 roku. Bardzo się cieszymy, że w tych opowiadaniach udało znaleźć się coś, co ma relatywnie mało seksu, przemocy i… śmierci. No fakt, ginie 50 proc. obsady szorta, ale uznajmy, że jest to mało. To było bardzo kuszące – żeby w antologii, która nazywa się „Miłość, śmierć i roboty” zrobić coś, co będzie już na starcie się wyróżniało. Tak naprawdę wszystko rozgrywa się pomiędzy dwoma osobami na bardzo małej przestrzeni, przez co jest kameralnie. I chyba to nam się najbardziej spodobało, że to jest takie skromniutkie.

Animacja „Rybia noc” to nowe spojrzenie na mit o „Dedalu i Ikarze” - chodziło o przedstawienie nieuchwytnego marzenia, jakim jest wolność, chęć zobaczenia czegoś więcej niż Ziemia? I jeśli tak, to czym jest dla Ciebie wolność, skoro przedstawiłeś ją w taki sposób? Jak ją rozumiesz?

Damian Nenow: Tak jak wspomniał Rafał, „Rybia noc” wywodzi się z opowiadania. Koncepcja tej historii i to, co chcemy w niej przekazać wynika z jakości materiału źródłowego, za który odpowiada Joe Landsdale’a. Sercem tej opowieści, jak i stylu samego Landsdale’a jest to, że zostawia bardzo dużo pola do manewru dla czytelnika i otwiera drzwiczki na szereg różnych interpretacji tej historii. Kiedy czytałem oryginał, to wzruszyłem się potwornie, bo zobaczyłem tam opowieść o umierającym ojcu, który żegna się ze swoim synem. I to jest właśnie jakość Landsdale’a. Kiedy rozmawiałem z kilkoma osobami, które również czytały to opowiadanie, to miały one bardzo podobne odczucia.

W trakcie tworzenia scenariusza czy samego procesu produkcji pozmienialiśmy niektóre rzeczy, tak by nie tworzyć kopii oryginału, bo to zwyczajnie nie ma sensu. Ten specyficzny styl autora, to serce Landsdale’a, otwiera dla nas furtkę do kreacji. Chcieliśmy coś dać od siebie, coś przerobić, a przede wszystkim skrócić - trochę wywróciliśmy to wszystko do góry nogami, ale rdzeń pozostał ten sam. Najważniejszą rzeczą, jaką chciałem pokazać w tym filmie było to, że on paradoksalnie nie jest o śmierci, a o życiu w kontekście śmierci. „Rybia noc” pokazuje odwagę na różnych etapach naszego życia - kiedy jesteśmy młodzi inaczej patrzymy na marzenia niż gdy mamy za sobą jakiś bagaż doświadczeń. Czy ten starszy mężczyzna, który od 30 lat sprzedaje otwieracze do konserw nie stoi w martwym miejscu? Może nie jest umierający, ale na pewno ma już z górki, myśli o tym coraz częściej. Czy on jest usatysfakcjonowany swoją odwagą w życiu? Czy boi się tej śmierci?

Nie chcę zagłębiać się bardziej w tego typu przemyślenia, bo otwiera nam to drogę do kolejnej interpretacji. W skrócie, on jest tym Dedalem, który marzy o byciu Ikarem. Ikara nie ma; w tym filmie jest tylko jeden mężczyzna, jeden samochód i jedna pustynia i absolutnie nie ma w nim ryb. Ja to widzę w taki sposób. Czytałem sporo recenzji, w których autorzy bardzo podobnie interpretują tego szorta, więc dla mnie była to dodatkowa nagroda. Tworząc „Rybią noc” w żaden pretensjonalny sposób nie chcieliśmy narzucać naszego punktu widzenia, ale jeśli ktoś
zauważył, nasz sposób interpretacji, to super, bardzo się z tego cieszymy.

Jak ma się „Rybia noc” do tytuły antologii? W każdej innej animacji była śmierć, była podszewka uczuciowa, albo po prostu robotyka i mechanika. W „Rybiej nocy” mamy do czynienia raczej z mocą wyobraźni niż zjawiskiem sci-fi.

Damian: „Fish Night” niewątpliwie jest fiction, ale bez science, znacznie bliżej mu do fantasy i dalej horroru. Cała seria mocno czerpie z wszystkich składowych fantasy, to w zasadzie bardzo otwarty zbiór, który nie musi być zaszufladkowany czy kojarzony z jakimiś typowymi przedstawicielami podgatunków w tym zbiorze, takich jak np. horror czy erotyk. Antologia nie jest spięta etykietą „fantastyka naukowa”, a raczej jest nośnikiem rebelianckich z założenia „Love, Death and Robots”, które też tak naprawdę nie determinują treści poszczególnych odcinków. Hasła te mogą być rozumiane jako przysłowiowy prztyczek w nos dla głównonurtowej animacji ciętej z metra. Tego typu tematy nie pojawiają się w niej i to działa na zasadzie kontrastu. Też nigdzie nie było mowy, że fantastyka naukowa miała być głównym spoiwem łączącym odcinki, bardziej chodziło o spójność z medium jakim jest animacja. Animacja to czysta kreacja i nie ma sensu, by rekonstruować czy ilustrować nią rzeczywistość. Trzeba w niej dać coś od siebie. Fantastyka i science fiction są gatunkami, gdzie autor (lub autorzy) mogą spuścić ze smyczy fantazję, dlatego w tym zbiorze znajdują się takie projekty, jak „Rybia noc”.

Styl animacji bardzo przypomina inny projekt „Jeszcze dzień życia”, czyli przedstawienie trzymiesięcznej wyprawy Ryszarda Kapuścińskiego do ogarniętej wojną Angoli. Nie chcieliście zrobić czegoś innego? Czy może mieliście za mało czasu, żeby eksperymentować i woleliście postawić na coś sprawdzonego?

Rafał: Marzyliśmy, żeby „Jeszcze dzień życia” był w takim właśnie stylu, ale z powodów czasowych i finansowych nie mogliśmy wszystkiego dopracować. Oczywiście jesteśmy bardzo zadowoleni z projektu, ale to jeszcze nie było to. „Rybia noc” była szansą daną przez los. Mogliśmy dopieścić nasze stylistyczne pomysły z filmu „Jeszcze dzień życia” oraz spełnić marzenie naszych nerdowskich dusz, żeby w ogóle pracować przy takiej antologii. Przynajmniej moich, ale podejrzewam, że Damian też wychował się na komiksach, które wprowadziły nas w ten świat animacji. Dzięki współpracy z Netflixem mogliśmy ulepszyć to, co zaczęliśmy przy „Jeszcze dzień życia”.

Czyli „Rybia Noc” jest Waszym największym osiągnięciem w tym stylu i teraz chcecie spróbować czegoś nowego, tak?

Rafał: Zawsze można coś ulepszyć, poprawić lub doszlifować, ale na tym etapie jesteśmy już z siebie zadowoleni. I tak, pewnie będziemy szukać teraz czegoś nowego, ale sami nie wiemy, co to dokładnie będzie. Jesteśmy otwarci na różne opcje.

Myślę, że wszyscy znają studio z przerywników filmowych do gier z serii „Wiedźmin” czy przede wszystkim za „Legendy Polskie” stworzone dla Allegro, ale czym jeszcze się zajmujecie? Na pewno robicie też mniejsze projekty, o których nie mówi się głośno, ale również stanowią ważną część waszego portfolio i kształtowały przyszłe prace.

Damian: Główną rzeczą, która nas ukształtowała i w zasadzie kształtują do dziś są szorty, czyli to, co przedstawiliśmy w „Miłość, śmierć i roboty”. Mamy 12 krótkometrażowych festiwalowych filmów, ja dorzuciłem dwie cegiełki; „Paths of Hate” z 2010 roku, które dostało dziesiątki nagród i znalazło się na liście Oscarowej w kategorii Najlepszy Krótkometrażowy Film Animowany; „The Great Escape”, czyli opowieść o słoneczku, które ucieka z prognozy pogody w telewizorze – zupełnie inna historia, wcale nie wojenna. Nie wolno zapominać także o „KatedrzeTomka Bagińskiego, która miała przecież nominację do Oscara. „Sztuka spadania”, która dostała nagrodę BAFTA czy „Kinematograf”, który również znalazł się na “shortliście” Oscarowej, więc znowu przyjemnie. To wszystko są nasze wizytówki, które realnie przekładają się na to, co robimy na co dzień, czyli pracę dla gamedevu. Każdego roku tworzymy przynajmniej 6-7 filmów promujących gry, dla największych „graczy” w tej branży, takich jak Ubisoft, Bethesda czy Electronic Arts. Przy produkcji CGI do gier zdecydowanie można się wyżyć, bo mamy statki kosmiczne, rycerzy, walkę, wybuchy i inne tego typu rzeczy.

Możesz mi coś opowiedzieć o Waszej współpracy z Netflixem? Wiemy, że Platige Image współpracuje z serwisem podczas tworzenia serialu „Wiedźmin”. Na czym dokładnie polega ta współpraca? Są to efekty specjalne, niektóre ujęcia, sceny czy może jeszcze coś innego?

Damian: Zastrzelono by mnie przez tę ścianę, gdyby puścił parę z ust (śmiech). Przede wszystkim jesteśmy zaangażowani w produkcję, to jest nasz projekt. Nie jesteśmy jakimś tam studyjkiem z Polski, bo stąd już bliżej do „Wiedźmina”. Tomek Bagiński spędził kilka lat swojego życia na wprawieniu tej maszyny w ruch i dzięki temu Netflix dołączył do tego równania. Polityka bezpieczeństwa przy tego typu projektach i z tak dużym graczem (chodzi o Netflixa - przyp. red.) jest „wymagająca”.

Czy nie baliście się, że eteryczna i lekko bajkowa otoczka „Rybiej nocy” zaginie pośród reszty dynamicznych i mrocznych animacji? Nie ma tu nagości, pościgów, wybuchów, a i śmierć jest w przypadku bohatera raczej symboliczna.

Damian: Na to pytanie można dać bardzo mądrą odpowiedź i posłużę się tu bardzo scenariuszowym mechanizmem, jakim realizuje się sceny dialogów w pomieszczeniach (najlepiej kłótni). Najsilniejszą postacią w pokoju nie jest ta, która najbardziej gestykuluje. Byliśmy święcie przekonani, co zresztą się udało, że ten film będzie się wyróżniał pozytywnie, a nie negatywnie na tle bardzo widowiskowej “konkurencji” (bo przecież i tak wszystkie studia były w jednej drużynie). Tutaj oczywiście mocno przesadzam, bo najsilniejszy nie zawsze znaczy najmniej widowiskowy. Mocno wyróżniający się - tak, bo wyróżniać się to siła.

Pomówmy o ewentualnych nagrodach. Nagradzana będzie cała antologia czy raczej konkretne szorty?

Damian: Mechanizm zgłaszania filmów do wielu festiwali, a przede wszystkim do Oscarów, które definiują tak naprawdę, co może być brane pod uwagę, determinuje ich istnienie na festiwalach na całym świecie. Wszystko jest bardzo skomplikowane i wiele tak naprawdę zależy od premier stricte kinowych. Dyskusja Netflix kontra festiwal w Cannes toczy się od lat i to; czy dystrybucja kinowa powinna determinować obecność filmu na takich festiwalach, czy nie. Moim zdaniem nie, zobaczymy jak będzie to w przypadku „Miłość, śmierć i roboty”, możliwe, że uda się nam jakoś obejść ten skostniały system akademicki.

Możliwe też, że sami widzowie zaczną wywierać wpływ na Akademię, bo nie ma co ukrywać, ale antologia cieszy się ogromną popularnością.

Zobaczymy na ile środowiska akademickie i organizatorów festiwali filmowych posłuchają głosów publiczności.

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze