Weekend z Netflixem #11 Chambers

  • Autor: Kamila Zielińska
  • Opublikowano: 03 Maj 2019
  • Komentuj 1

Mocna pozycja na Netflixie, bardzo mocna. Thrillery paranormalne zazwyczaj charakteryzują się dużą przewidywalnością, ale ten chociaż ostatecznie postawił na wątki paranormalne, to jednak przez długi czas wodził nas za nos i podsuwał różne możliwości. Indiańskie klimaty dodały charakteru całości, a ostatecznie produkcja wciągnęła mnie na długie godziny i nie mogłam oderwać się od tego serialu.


Fabuła - spoiler alert


Sasha to dziewczyna o indiańskich korzeniach, podobnie jak jej wujek, z którym mieszka i chłopak, którego kocha. Indiańskie wierzenia są silnie podkreślone w prawie każdym odcinku, ale ważne jest to, co dzieje się w obcym dla dziewczyny świecie bogatych ludzi. Przypadek sprawia, że Indianka dostaje ataku serca i niezbędny jest przeszczep. Cały świat zmówił się w ciągu 40 minut, by nowym sercem ją obdarować, ale to dopiero wierzchołek nieszczęść, które spadną na Sashę.

Dawcą cennego organu okazuje się młoda i piękna Becky, córka bogatych członków organizacji ala religijnej Annex. Jej aura jest jednak mocna i z czasem Sasha zaczyna czuć, słyszeć i widzieć to co Becky za życia, a nawet przejmuje jej wrodzone cechy i talenty. Okazało się jednak, że dziewczyna przez trudne doświadczenia zaczęła krzywdzić ludzi, a to niekoniecznie pasuje spokojnej Indiance, którą rodzice zmarłej dziewczyny starają się przysposobić na jej miejsce i fundują jej miejsce w drogiej szkole, samochód i z czasem wiele innych dóbr.


Strefa bez spoilerów


Twórcy bawią się z nami i rzucają nam strzępki informacji, które mają pozwolić nam rozwikłać sprawę śmierci Becky. trochę sekta, trochę motywów morderstwa, trochę szaleństwa i obłędu. Pojawiają się nawet momenty, w których Becky staje się największym wrogiem Sashy, przez co ciężko w trakcie jednoznacznie stwierdzić, co właściwie wydarzyło się pechowej nocy, gdy Sasha otrzymała nowe serce. 

Motyw transplantacji jest wyjątkowo dobrze dopasowany do wątków spirytualno-religijnych, a jeśli dodamy do tego wyjątkowo surową formę opowieści, to wychodzi nam z tego bardzo symboliczny obrazek. Dodatkowo wszystko dzieje się w bardzo arizońskich okolicznościach przyrody, więc emocje odgrywane przez aktorów uwydatnia topograficzna surowość terenu i (wynotowane przemyślenia w trakcie oglądania) coś co nazwałam ''suchym smutkiem''.

Trailer trochę zbił mnie z tropu. Od pierwszej minuty szukałam jakiegoś spisku w rodzinie Becky, obserwowałam jej rodziców jak największych sekciarzy świata, po czym okazało się, że Uma Thurman faktycznie jest tak rewelacyjną aktorką jak zapamiętałam ją z dawnych lat. JEST FENOMENALNA. To jak skrajne emocje oddawała, jak bardzo zmieniała moje wyobrażenia na temat rodziny Becky LeFevre jest wręcz niewyobrażalne. Podobnie jak Elliot, brat zmarłej dziewczyny. 

Lilliya Reid i Uma Thurman zrobiły kawał roboty dla serialu.

Nie jest tak, że serial jest super świetny i łatwo się go ogląda. Mimo tego że jest to produkcja Netflixa, to jakość dramatycznie przypominała czasy, kiedy YouTuba oglądało się w 260p, a niektóre sceny były tak ciemne jak ostatni odcinek Gry o Tron. Im dalej w fabułę, tym bardziej nieczytelna robi się jakość zdjęć i montażu, a ostatnie dwa odcinki to właściwie oglądamy pikseloze totalną.

Wkurzająca jest też główna postać grana przez Sivan Alry'e Rose, której zachowania po prostu nie rozumiem. Jest wycofana, drętwa, niby to zrozumiałe biorąc pod uwagę jej przejścia, ale wyjątkowo nie mogłam nawiązać z nią więzi. To zresztą problem wielu thrillerów i horrorów, że bohaterowie postępują idiotycznie, ale po obejrzeniu Bird Box uwierzyłam w logikę i rozsądek osób, które walczą o przetrwanie. Sasha jest tak skupiona na sobie i swoim obłąkaniu, że zapomniała poprosić o wsparcie swoją własną głowę, już nie mówiąc o bliskich. Tym samym przypomniała mi bohaterkę innego, nowego serialu Netflixa - Osmosis, ale o tym innym razem. Obie jednak były równie... nierozważne.

Młoda obsada serialu trzyma poziom, chociaż nie chcemy ich lubić i nie chcemy im wierzyć.

Historia jest wciągająca, a to najważniejsze. To jest powód, dla którego chcecie zgłębić tajemnicę LeFeverów i zrozumieć co za serce trafiło do Sashy. Cliffhanger na końcu jest dokładnie tym, czego spodziewamy się na początku przygody, i myślę, że ostatecznie mało kogo zaskoczy to, co dokładnie wydarzyło się w tym sezonie. Drugi sezon z pewnością jednak powstanie, bo niektóre wątki zostały otwarte dopiero w ostatnim odcinku i trzeba je będzie podomykać. 


Podsumowanie - Chambers od Netflixa przypomina mi brzydki obraz. Widzisz, że artysta się nie postarał, ale coś niepokojącego przyciąga cię do jego wizji.


Mimo niedociągnięć fabularnych i kalectwa technicznego warto pierwszy majowy weekend spędzić z Chambers, bo gdy przyzwyczaimy się do minimalistycznej formy, to treść zaczyna być intrygująca, przynajmniej dopóki dziewczyny nie zamienią się ciałami, bo pragnę przypomnieć, że ciało Becky ucięło sobie wieczną drzemkę, więc jej fizyczny powrót zaliczam jako największy absurd i jedną z rzeczy, które powinny pozostać w sferze symboliki serialu.

Jeśli oglądaliście już Chambers, to dajcie znać czy Was też wciągnęło do samego końca, mimo dróg na skróty i fabularnych potknięć. Ja dałam mu szansę i nie żałuję.

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze