Sprawdzam Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds
- Autor: Patryk "PefriX" Manelski
- Opublikowano: 11 Luty 2018
- Komentuj 5
Z góry uprzedzam, że poniższy tekst będzie kąśliwy. Omawiany tytuł bowiem wzbudził we mnie spore pokłady agresji. Pojawiło się również sporo irytacji, jak i o dziwo (sam jestem zaskoczony!) dużo radości.
Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds to jRPG z krwi i kości. Jeśli kojarzycie takie tytuły jak Final Fantast VII, Xenogear, czy też The Last Remnant to będziecie wniebowzięci. Chociaż odnoszę wrażenie, że deweloperzy z SemiSoft nieco za bardzo zapatrzyli się na Suikoden 2. Swoją drogą całość wydana została całkiem niedawno przez Another Indie.
Jest to o tyle istotna informacja, że tłumaczy sporo niedociągnięć oraz ograniczeń produkcji. Mamy bowiem do czynienia z indykiem, który chce być fajny. Niestety, swoim wyglądem przywodzi na myśl gry z PlayStation 2. Przez pierwszą godzinę byłem nawet przekonany, że gram w port jakiegoś klasycznego tytułu. Niestety, pomyliłem się.
Poważnie, Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds nie wygląda dobrze. Starszy rocznik przymknie na to oko, ale nowa generacja graczy będzie marudziła (i słusznie). Poruszamy się w dwóch wymiarach, a za otoczenie służą nam prerenderowane tła. Te z kolei przywodzą na myśl obrazy olejne, co niesamowicie kontrastuje z walkami. One bowiem odbywają się w pełnym trójwymiarze. Taki miszmasz, połączony z koślawymi modelami postaci w trybie eksploracji oraz ubogimi animacjami, psuje immersję.
Ja jednak jestem fanem pixel artu, dlatego na kiepską grafikę mogę przymknąć oko. W końcu nie takie produkcje ogrywało się za młodu i człowiek nie marudził. Nie mogę jednak przeboleć udźwiękowienia. Zarówno w przerywnikach filmowych oraz w scenkach w samej grze, brakuje głosów postaci. Pojawia się dialog i miniaturka bohatera, który porusza ustami – niestety, słowa się nie wydobywają.
Rozumiem, że to klasyczny zabieg i ukłon w stronę fanów (coś takie występuje również w MMORPG-u Final Fantasy XIV). Mamy jednak rok 2018 i w momencie, gdy mój bohater ewidentnie krzyczy, będąc na środku areny gladiatorów, a ja jedyne co słyszę to doniosłą muzyczkę, to zaczynam wątpić. Przejdźmy jednak do tego, jak się tam znalazł.
Wcielamy się w Finna (nie tego z Pory na przygodę). Zabawę zaczynamy od razu z grubej rury – na arenie, walcząc o życie. Nie mamy szans z przeciwnikiem, więc nawet nie kłopoczcie się z zaczynaniem gry od nowa. Nasz rywal odprawia czary-mary i pokonuje nas na jedno uderzenie, wcześniej tylko łaskocząc. Ale to też przemilczę.
W krytycznym momencie Finn uruchamia tajemniczą moc, której nie jest w stanie kontrolować. W zasadzie nawet nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje. Pokonuje rywala bez naszego udziału i mdleje. Dalej wykupuje go z niewoli pewien starzec i…
I tutaj zakończymy, bowiem właśnie rozpoczyna się przygoda życia naszego byłego niewolnika. Po drodze odkryjemy swoją przeszłość, a przy okazji może uratujemy świat. Nie ma większych rewelacji, główna postać jest głupia, na szczęście występują bohaterzy dodatkowi, którzy potrafią pozytywnie zaskoczyć.
Warto odnotować, że omawiana produkcja nie wspiera myszki. Oznacza to, że jesteśmy skazani na posługiwanie się klawiaturą. Nie ma wielu przycisków do ogarnięcia, ale zdecydowanie polecam korzystacie z pada. Znacznie ułatwi oraz uprzyjemni rozgrywkę.
Tak samo jak gameplay, który jest najmocniejszą stroną Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds. Za całym moim marudzeniem kryje się całkiem przyjemny system jRPG. Herosów pod swoim dowództwom rozwijamy, przydzielając im statystyki co awans. Te z kolei wpływają na konkretne ataki, dzięki czemu wiemy mniej więcej, czego się spodziewać po naszych decyzjach.
Do tego dochodzi nieskomplikowany, ale przyjemny system zależności. Występuje tutaj w walce coś na zasadzie papier-kamień-nożyce, jeśli chodzi o żywioły oraz ataki. Warto zatem sprawdzić, czym charakteryzuje się nasz rywal i dostosować do niego nasze działania, aby były najskuteczniejsze.
Skoro mamy do czynienia z jRPG to normalne, że są i tury. Decydujemy o atakach postaci pod naszą kontrolą, a potem bierzemy udział w walce. Inaczej niż u klasycznych przedstawicieli gatunku, dalej nie patrzymy biernie, aż nasze ciosy będą egzekwowane. Po wybraniu tego, co robimy w turze, przechodzi pora na akcję. Pojawia się kółko określające siłę naszych ciosów i klikając odpowiedni przycisk w odpowiednim czasie (taka uboga wersja QTE), decydujemy o jakości ataków.
Jest to o tyle istotne, że dzięki dobrej reakcji możemy przerwać cios przeciwnika i wykonać swój ze wzmocnioną siłą. Warto zatem nauczyć się wyczuwać odpowiednie momenty, by nasze ataki były najskuteczniejsze. Ba, jeśli powietrznego przeciwnika zaatakujemy w zwarciu, to przy kiepskim współczynniku zwyczajnie spudłujemy. Takie proste rozwiązanie sprawia nagle, że jRPG nabrał dynamiki!
Do tego dochodzi możliwość rozstawiania bohaterów na polu bitwy, co również ma znaczenie. Herosi koncentrujący się na walce w zwarciu, a ustawieni na tyłach, nie mogą wykonywać ataków. Trzeba zatem poświęcić turę na ich przemieszczenie. Czary również nie są wykonywane od razu, tylko wymagają chwili, więc dobrze zaplanowany atak natychmiastowy może je przerwać. Pod tym względem nie mam na co narzekać na Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds. Gameplay dał mi dużo satysfakcji oraz frajdy.
No i na koniec warto wspomnieć, że tytuł oferuje nieco więcej niż same walki. Sporo jest minigierek, takich jak zabawa w łowienie czy szermierkę. Dodatkowo wprowadzono nawet tryb strategiczny, pozwalający na zarządzanie armią. Z czasem dorobimy się nawet własnego zamku, który rozbudujemy, co z kolei będzie miało wpływ na dalszą zabawę. Zresztą, nie bez powodu napisałem, ze twórcy chyba za bardzo zapatrzyli się na Suikoden 2.
Czy polecam? Jeden rabin powie tak, a inny powie nie. To już naprawdę kwestia indywidualnego podejścia. Na pewno nie powiedziałbym, że Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds to gra wydana w 2018 roku. Graficznie jest specyficznie, może miało być oryginalnie, ale na mnie wywołało to odwrotne wrażenie – kompletnie mnie do siebie nie przekonało. Kwestia braków głosów również mi przeszkadzała. Z drugiej zaś strony, jeśli jesteście w stanie to przełknąć, to tytuł od strony gameplayu jest całkiem niezły. Powinien sprawić sporo radości fanom jRPG. Dlatego nabywacie go na własną odpowiedzialność!
Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!
Komentarze