Ostrze Mrozu jest głodne lokalizacji!

  • Autor: Patryk "PefriX" Manelski
  • Opublikowano: 20 Lipiec 2018
  • Komentuj 1

Temat lokalizacji w grach wydaje się być czymś drażliwym. Wygląda bowiem na to, że większość narzeka, że słabo, bez polotu i w ogóle dno oraz kilometr mułu. Dzisiaj pochylę się nad tym zagadnieniem w grach sieciowych. Musicie bowiem wiedzieć, że w odróżnieniu od tytułów single player, tłumaczenie produkcji multiplayer ma pewien inny, ważny (problematyczny) aspekt.

Umówmy się - lokalizacja nazw własnych, przydomków, czarów czy innych ważniejszych elementów zazwyczaj wychodzi słabo. W takim Skyrimie znajdziemy Białą Grań, co mnie sprawiało pewne trudności, gdy szukałem porad, jak wykonać jakieś zadanie. Niemniej po chwili udawało się dojść do ładu i składu, a o kłopocie zapominałem. Zwyczajnie nie przeszkadza mi to cieszyć się z polskich wersji językowych w takich grach.

Zawsze instaluję grę w rodzimym języku, jak tylko jest dostępny. Uwielbiam dubbing i doceniam kunszt naszych podkładaczy głosów. Zwłaszcza pana Jarosława Boberka, który wykonuję swoją robotę niesamowicie. Przykładowo w takim Heroes of the Storm wciela się w Falstada, który ”godo po śląsku”, znaczy gwarą, ale ”obsługuje” również i innych herosów.

Słucha się tego świetnie, chociaż pewne rzeczy bolą. O ile problem ten nie przeszkadza mi w tytułach dla pojedynczego gracza, tak w sieciówkach to rzeczywiście kłopot. I nie będę narzekał na wszystkie te Jainy Dumnar, czy Piekłoryczów. Niech sobie będą - dla nas brzmią idiotycznie, ale głównie dlatego, że człowiek przywykł do oryginalnych przydomków oraz nazwisk, dlatego spolszczone wersje są obce i nie na miejscu. Blizzard ma jednak swoją politykę i nic nam do tego, skoro tak sobie zażyczyli.

Niemniej całość nie ma sensu w grach, gdzie mamy do czynienia z innymi graczami. Mowa tutaj o MMO, karciankach, MOBA, czy battle royale. Lokalizacja gier to rzecz dobra, ale w tych gatunkach nazwy własne nie powinny być ruszane, bowiem wprowadzają zamieszanie. Wystarczy, że jeden gracz gra po polsku, a drugi po angielsku – szybko okazuje się, że mają problem z dogadaniem się.

Zapytajcie kogoś o Gruboskórność Steraka, czyli przedmiot z League of Legends. Osoby nie korzystające z polskiej wersji raczej nie załapią, że chodzi o Sterak's Gage, chociaż w tym przypadku jeszcze człon ”Sterak” może służyć za podpowiedź. Zapał z kolei to po prostu Zeal – czy ktoś natychmiastowo załapie, że mowa o tych samych przedmiotach?

Nie chodzi nawet o znajomość języka obcego, ale jakość tłumaczenia. Twórcy czasami przekładają nazwy dosłownie, a innym razem bawią się językiem. Tak jak np. w talentach w Heroes of the Storm, gdzie oryginalne wersje często mają zupełnie inne znaczenie, niż polskie odpowiedniki. I weź tu rozmawiaj o buildzie do danej postaci, gdy ja gram po naszemu, a większość moich znajomych korzysta z angielskiej wersji.

To jednak dopiero początek trudności. Zabawnie jest również w sytuacji, gdy polskie tłumaczenie opisów przedmiotów, czy umiejętności nie jest wystarczająco klarowne w stosunku do pierwowzoru. W grze MOBA Blizzarda bywa tak, że talent trzeba przeczytać sobie po angielsku, aby go w pełni zrozumieć, bo polska wersja niejasno tłumaczy jego działanie.

Cały czas poruszam sytuację, gdy dochodzi do konfrontacji z rodakiem z którym prędzej, czy później się dogadamy. A co, gdy gramy z osobami z zagranicy? Tłumaczenie imion bohaterów Overwatch jest w takich sytuacjach problematyczne. Dla nas Mercy to Łaska, przy czym raczej znamy obie nazwy. Dla kogoś z poza Polski, nie ma takiej postaci jak Łaska, czy Pięść Zagłady, a od niedawna Burzyciel.

To samo dotyczy Smugi, znaczy Tracer, Wieprza Roadhoga, czy też Złomiarza Junkrata. O ile gramy we własnym gronie to żaden problem. Tak, gdy przyjdzie nam bawić się z kimś innym, to na naszych barkach leży przymus przestawienia się. Uprzedzenie sojusznika o czającej się za rogiem Smudze niczego nie powie komuś, kto nie zna polskiego. To my musimy znać oryginalne nazwy, po co zatem wprowadzać spolszczone wersje?

Według mnie to jedynie utrudnia proces komunikacji i przynosi więcej szkody, niż pożytku. W grach chodzi o współpracę, a płynność oraz czystość przekazywania komunikatów jest tutaj nader istotna. Nie może dochodzić do sytuacji w której na czacie linkujemy dany przedmiot lub pytamy, jak działa dany talent, a rozmówca nie ma pojęcia o co chodzi przez barierę językową. Nie w grach sieciowych, w których nie ma gwarancji, że po drugiej stronie spotkamy rodaka.

Dlatego sama lokalizacja i dubbingowanie to rzecz świetna i powinna być dalej praktykowana. Nasz rodzimy język jest bardzo bogaty i nie powinno porzucać się go dla wygody. Niemniej należy pamiętać o pewnym rozsądku oraz brać pod uwagę rodzaj gry, jaki się tłumaczy. Niestety, w produkcjach sieciowych przekładanie nazw własnych lokacji, imion postaci (na szczęście Sylvanas to tylko Sylwana), przedmiotów, umiejętności oraz talentów sprawia przede wszystkim problemy.

A  jest z nich jakiś pożytek? Tak, zawsze możemy pośmiać się z braci Burzogniewnych, Wichrogrodu, Absurdalnie Wielkiej Różdżki, czy Tomnado - Deckard Cain oryginalnie używa Lorenado, co jest całkiem śmiesznym żartem (trąba powietrzna z książki), który wypada po polsku zdecydowanie zbyt sucho. No, na szczęście mamy jeszcze legendarne ”Zostań na Chwilę i Posłuchaj”.

P.S. Nie każdy jest w stanie podłożyć głos pod Bastiona :).

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze