Nazwisko robi robotę

  • Autor: Bartek Witoszka
  • Opublikowano: 17 Marzec 2018
  • Komentuj 8

 

Ostatnio pisałem o grach, które pociągnęły na dno swoich twórców. Były to znane osoby w branży jak John Romero czy Peter Molyneux. Dziś chciałbym skupić się na grach które mają nazwisko twórcy obok tytułu. Swego czasu była to częsta praktyka. Cywilizacja “Sida Meiera” czy Metal Gear Solid “Hideo Kojimy”. Ten drugi tytuł jest już nieaktualny, jednak do tego przejdziemy w dalszej części artykułu. Czy takie rozwiązanie jest fair? Czemu ze zwykłego człowieka robi się gwiazdora? A co, gdy gra okaże się klapą? Winę za to ponosi jedna osoba, czy cały zespół?

W tym artykule sprawdzę czy sygnowanie gry nazwiskiem twórcy jest potrzebne. Czy dana seria potrzebuje twarzy, by kolejne części lepiej się sprzedawały?

Odpowiedź brzmi - nie. Gra to dzieło zespołu. Przy Wiedźminie 3 pracowało 250 osób. A czy obok tytułu gry pojawiła się wzmianka o tym, że to jest produkcja konkretnej osoby? CDPR nigdy nie wywyższało jednej osoby, która była “ojcem” projektu. Cały zespół był równy. Jak wspomniałem na początku niektóre serie mają swoje twarze. Hideo Kojima, twarz Metal Gear Solid. W zasadzie była twarz. W grudniu 2015 roku Kojima odchodzi z Konami i zakłada własne studio - Kojima Productions w partnerstwie z Sony Productions. Z loga gry MGS zostało też usunięte nazwisko “Kojima”. Chyba nie muszę mówić jakie wywołało to poruszenie. Część osób była wtedy mocno zdziwiona. “To Konami robi MGS’a, a nie Kojima?”. Widać nazwisko ma siłę przebicia, bo Death Stranding to przecież “nowa gra Kojimy”. A kogo obchodzi reszta pracowników KOJIMA Productions? Chyba Pan Kojima jest przewrażliwiony na punkcie swojego nazwiska. Nie neguje jego wkładu w rozwój branży. Metal Gear to jedna z najpopularniejszych serii w historii. Jednak warto pamiętać, że za sukcesem gry nie stoi jedna osoba, a cały ZESPÓŁ deweloperów. Od grafika koncepcyjnego, po reżysera i scenarzystę (których zazwyczaj jest po kilku w danej ekipie), na programistach i testerach kończąc. Ci ostatni są bardzo niedoceniani, a to oni głównie odpowiadają za znajdowanie błędów, by gracze mogli cieszyć się rozgrywką. A to, że część gier jest źle zoptymalizowanych wynika z braku czasu na wyczerpujące testy. Terminy gonią, a gra musi przecież zostać wydana w okresie przedświątecznym.  

Twórcy Gothica wypuścili nową grę. TWÓRCY GOTHICA!!!

Jednak dalej nie odpowiedziałem na pytanie - po co promuje się grę nazwiskiem? Chodzi tylko o wypromowanie danej gry? Gry to nie filmy, czy książki i tak jak napisałem wyżej za daną grą stoją setki osób. Ciężko jest wyróżnić jedną osobę, która wybija się ponad resztę. Pod koniec lat 80. i na początku 90. gry były tworzone przez kilkuosobowe zespoły. Wtedy łatwiej można było wyróżnić osobę, która kierowała resztą zespołu. Dziś produkcja gier przebiega zupełnie inaczej. Codziennie zostaje wydanych bardzo dużo produkcji. Jak sprawić, by moja gra nie przepadał w odmentach Steama. Pomaga zatrudnienie przy projekcie jakiejś osobistości z branży. Dobrym przykładem jest Lords of the Fallen, które było grą Tomasza Gopa czy The Vanishing of Ethan Carter jako gra Adriana Chmielarza. W przypadku Zaginięcia Ethana Cartera Adrian Chmielarz był założycielem studia odpowiedzialnego za grę, The Astronauts. Jednak czy LotF gorzej by się sprzedało gdyby w branżowych mediach nie byłoby dopisku, że to jest gra osoby, która pracowała przy Wiedźminie 2? “Władcy Poległych” daliby sobie radę. To dla fanów Dark Souls czy Demon Souls jest pozycja obowiązkowa.  

A co z grami sygnowanymi nazwiskami osób spoza branży. Tom Clancy, Colin McRae, Tony Hawk czy Tiger Woods. W takich przypadkach chodzi tylko i wyłącznie o reklamę danego tytułu. Czy jest w tym coś złego? Nie wydaje mi się. Nazwiska które wymieniłem dobrze pasują do gier które promują. Tom Clancy o oddziale “Rainbow Six” pisał w swoich książkach przed powstaniem pierwszej gry. I to dzięki grze usłyszałem o autorze i jego dorobku. Podobnie było z serią gier wyścigowych Colin McRae Rally, w które zagrywałem się jako dziecko. O tym, że Colin McRae to imię i nazwisko brytyjskiego kierowcy rajdowego dowiedziałem się znacznie później.

Jednak zostawmy osoby spoza branży, bo nie o nich jest dziś mowa. Załóżmy, że gra została wydana i okazała się klapą. Na kim skupia się złość graczy? Oczywiście na złotoustych deweloperach, którzy w swoich wypowiedziach zachwalali swoje produkcje jako coś, co zmieni branżę. Tak zapowiedziane gry nie miały szans spełnić wszystkich oczekiwań odbiorców. I mimo, że niektóre produkcję naprawdę były dobre, to tym grom brakowało tego czegoś. Przekonał się o tym John Carmack, który w latach 90. współtworzył tę branżę, a teraz zajmuje się małymi projektami na VR. Jednak i tak najbardziej przejechał się na tym John Romero ze swoją Daikataną, który niczym drugi Kojima umieścił na pudełku z grą swoje imię i nazwisko. Odsyłam do artykułu sprzed tygodnia, w którym dokładniej opisałem obie sprawy.

Nieco inaczej wygląda to w przypadku gier indie. Za nie odpowiada zazwyczaj mała grupka pasjonatów, bądź jedna osoba. Taki That Dragon Cancer został stworzony przez Numinous Games. Kilkuosobowy zespół zrzeszony przez małżeństwo Ryana i Amy Green. Gra opowiada o chorobie Joela, syna państwa Green. Tytuł jest OBOWIĄZKOWY dla wszystkich, którzy traktują gry jako coś więcej. W tym przypadku nazwisko “Green” powinno być obok tytułu gry. To jest opowieść o nich. Jednak nie zrobili tego. Może chcieli, by każdy mógł sam postawić się w roli rodzica, którego dziecko umiera, a my nic nie może z tym zrobić.   

OTO GRA TWÓRCY INNEJ SŁAWNEJ GRY! Yuhuuu...

Na koniec kilka zdań podsumowania. Nie ma sensu umieszczania w logu gry nazwiska jednego z twórców. Zapomina się wtedy o tym, że za dany tytuł odpowiada zespół, a Kojime czy innego Meiera myli się często z Bogiem. Każdy chyba słyszał o Jeffreyu Kaplanie, dyrektorze gry Overwatch. To on omawia każdą nową postać w grze. Mówi też o aktualizacjach i zmianach w grze. Jednak czy robi z siebie gwiazdora? Nie, zawsze podkreśla, że gra to dzieło zespołu. Chyba najświeższym przypadkiem umieszczania nazwiska, a w zasadzie ksywki, w tytule gry jest Playerunknown's Battlegrounds. Brendan “Playerunknown” Green nie mógł się powstrzymać. Na razie gra jest na topie, jednak moda na Battle Royale kiedyś przeminie, a “Playerunknown” przestanie być idolem.   

A co Wy o tym myślicie? Czy umieszczanie nazwiska twórcy obok tytułu gry ma sens? Czy brakuje Wam znanych nazwisk, które pchały by branżę do przodu?

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze