My Brother Rabbit - recenzja

  • Autor: Bartek Witoszka
  • Opublikowano: 21 Wrzesień 2018
  • Komentuj 3

Co robicie, gdy ktoś dla Was bliski zachoruje i nie jesteście w stanie nic z tym zrobić? Może dacie tej osobie coś, co będzie jej zawsze przypominało, że nie jest sama i ktoś cały czas o niej myśli? Coś na tyle małego, by zawsze miała to przy sobie. A może będzie to królik? Wiecie, zwykły misiek, który małe dzieci noszą wszędzie ze sobą, bawią się chwilę i zostawiają gdzieś na ziemi. Oto historia takiego ''miśka'', który w głowie małej dziewczynki jest uosobieniem jej brata. Ona z kolei to mały, bezbronny kwiatek, który został zaatakowany przez niepokojącą, fioletową narośl.     

Zazwyczaj nie interesują mnie premiery nowych gier, odpuszczam większość nowych tytułów, raz ze względu na dość słaby sprzęt, który posiadam, dwa ze względu na lekkie znudzenie segmentem AAA. Jednak w przypadku My Brother Rabbit, nowej produkcji od Artifex Mundi, polskiego studia znanego głównie z produkcji typu HOPA (Hidden Object Puzzle Adventure) byłem zachęcony od pierwszej zapowiedzi. Czy mój zachwyt i ''jaranie się'' każdą nową wzmianką na jej temat były uzasadnione?

Warto zacząć od tego, że to nie jest typowa gra tego studia. Jak wspomniałem wcześniej, deweloper z Katowic słynie z ''gier dla starszych pań'' (tu pozdrawiam Legendy Rocka), czyli tytułów opartych na przemieszczaniu się po kilku dostępnych planszach i rozwiązywaniu zagadek. Na jednej mapie znajdziemy patyk, na drugiej kawałek metalu, a na trzeciej będziemy mogli połączyć te dwa przedmioty i tak powstałym młotkiem przybyć jakiś gwóźdź. Akcja ta spowoduje odblokowanie jakiegoś przejścia do następnych poziomów. Wiecie, taka wariacja w temacie klasycznych ''point and clicków''. Aspektem, który wyróżnia gry Artifex Mundi na tle konkurencji jest dość charakterystyczna, bardzo prosta i miejscami naiwna historia.

Największą zaletą w My Brother Rabbit, dla mnie, jako osoby obeznanej z takimi właśnie tytułami, jest zupełnie inny sposób opowiadania historii. Zrezygnowano z nudnych dialogów na rzecz narracji przez otoczenie i ręcznie rysowanych przejściówek pomiędzy kolejnymi rozdziałami, których jest pięć. Uważam to za świetne rozwiązanie, bo nie czułem znudzenia kolejnymi nic nie znaczącymi postaciami (jak w przypadku serii Endless Fables), a chłonąłem każdą planszę i wszystko co się na nich znajdowało. A działy się naprawdę przepiękne rzeczy, wyobraźnia małego dziecka jest czymś, czego my dorośli nigdy nie pojmiemy. I tylko fioletowa narośl panosząca się tu i tam (symbol choroby), przeszkadzała małej roślince w spokojnym dojrzewaniu...

A skoro już przy dzieciach jesteśmy. Podcza przechodzenia gry przez pewien czas towarzyszyła mi 3-letnia siostrzenica. Bardzo spodobały jej się niektóre poziomy, szczególnie pierwszy, czyli jama tytułowego pluszaka. Wskazywała niektóre przedmioty placem i kazała na nie naciskać, zwłaszcza na królika, który robił wtedy różne sztuczki i machał rękami. Pora jednak była już późna i młoda dama musiała iść spać, a ja musiałem pogodzić się z nowym przydomkiem ''zły wuja''...

Same plansze wyglądają naprawdę pięknie. Barwy przy ich kolorowaniu są ciepłe i miłe dla oka, rodem z książek dla dzieci, przez co przyjemnie wraca się do każdej lokacji. Jednak często było też tak, że bardzo ciężko było mi dostrzec te interaktywne przedmioty, co niestety kończyło się klikaniem wszędzie gdzie się da. A nie raz zdarzało się też tak, że kliknąłem w jakiś przypadkowy przedmiot i okazało się on właśnie tym, który miałem teraz zebrać, czy wykonać nim jakąś akcję. Nie wiem, czy to właśnie przez te kolory, czy może w grę wchodzi moja odziedziczona ślepota (pamiętajcie, okulary to +10 do intelektu). Pewnie prawda jest gdzieś pośrodku, ale nie zmienia to faktu, że na niektórych planszach spędzałem długi minuty (rekord na jednej to dwadzieścia) w poszukiwaniu ''zapalnika'' akcji, co przy grze, której przejście zajęło mi 4 godziny, było po prostu nużące i frustrujące.

Skutecznie odciągało mnie to od historii, która w My Brother Rabbit skupiona jest na relacji brata (królika) i siostry (roślinki). W tym aspekcie twórcy również poczynili postępy w porównaniu do swoich poprzednich tytułów, bo uderzyli w zupełnie inne tony. Zrezygnowali ze ''złego pana, który porwał kogoś tam i my mamy go odnaleźć, a przy okazji uratować świat'', a postawiono na chorobę małej siostrzyczki i jak przeżywa ją starszy brat. Podobny motyw był ukazany również w That Dragon, Cancer, jednak tam przeżywaliśmy historię z perspektywy rodziców.

Wróćmy jeszcze na chwilę do zagadek i łamigłówek. Tu projektanci postawili na sprawdzone rozwiązania znane dobrze z wcześniejszych gier Artifex Mundi. Mamy wspomniane wcześniej zbieranie kilku przedmiotów tego samego rodzaju, puzzle, porządkowanie skrzyń, czy zagadki środowiskowe. Wszystko to sprawia, że jest na czym wytężać wzrok i ci bardziej spostrzegawczy mają lepiej. Niestety, jak wspomniałem wcześniej, w moim przypadku było dużo klikania.

Inną dużą zaletą gry jest fenomenalna ścieżka dźwiękowa za, którą odpowiada Arkadiusz Reikowski (twórca ścieżki dźwiękowej do takich gier jak Layers of Fear, Kholat, Observer), która idealnie oddaje klimat dziecięcych opowieści na dobranoc. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się fortepian, który w połączeniu z głosem Emi Evans (którą zapamiętałem za przepiękne wykonanie ''Weight of the World'' z gry Nier: Automata) sprawił, że miałem ochotę zostać w menu gry z utworem ''Dreams'' na długie godziny. Problemem jest jednak mała różnorodność tych utworów, bo nie raz zapętlały się one, gdy przestawałem na dłużej przy jakiejś zagadce. Podobny problem miał na przykład klasyczny ''kilkacz'' The Frostrune (które zrecenzowała dla Was Kamila tutaj). Nordyckie brzmienia z tej gry były dobre, ale gdy intensywnie myślało się nad zagadką, albo przechodziło się między tymi samymi lokacjami po kilkanaście razy w poszukiwaniu jakiegoś przełącznika, to miało się ochotę wyłączyć wszystkie dźwięki.

Najważniejsze pytanie, czy warto kupić ten tytuł? Na Steamie gra kosztuje 54 złote bez jednego grosza, więc dość sporo, jak za cztery godzin rozgrywki. Mnie tytuł oczarował całkowicie i mankamenty, które opisałem wyżej schodzą na dalszy plan, bo to, chyba mogę powiedzieć to z czystym sumieniem, najlepsza gra Artifex Mundi w jaką miałem okazję zagrać. Żałuję tylko, że gra nie ma wydania pudełkowego, a przynajmniej ja nigdzie nie natrafiłem na informacje o nim. I bardzo bym chciał, żeby taki królik, jak ten na dole, był gdzieś do kupienia, bo może wtedy zostałbym ''dobrym wuja''?

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze