MMOholik, czyli nolife'a opisanie

  • Autor: Patryk "PefriX" Manelski
  • Opublikowano: 17 Sierpień 2018
  • Komentuj 10

"MMOholik, albo nałogowego gracza opisanie"

"Zaprawdę, nie masz nic wstrętniejszego ponad monstra owe, deweloperom przeciwne, nolife’ami zwane, bo są to płody plugawego Internetu i komputerów. Są to gracze bez cnoty, sumienia i skrupułów, istne nooby piekielne, do expienia jedynie zdatne. Nie masz dla takich jak oni między casualami poczciwymi miejsca. A ów Steam, gdzie ci bezecni się gnieżdżą, gdzie ohydnych swych przecen dokonują, starty być musi z powierzchni ziemi, a ślad po nim DLC i Early Accessami posypany."

Takiego wpisu nie znajdziecie w żadnej encyklopedii chorób, czy schorzeń psychicznych. Sam u siebie zdiagnozowałem przypadłość, przez którą od około ośmiu lat cierpię. Zjawisko ”nolife” powinno być Wam dobrze znane, ale czy spotkaliście się kiedyś z MMOholikiem?

To taki jegomość, który nie jest w stanie tknąć czegoś, co nie wymaga dostępu do Internetu. Pacjent chory na tą przypadłość reaguje alergią na gry single player, a brak możliwości rywalizowania z innymi graczami wywołuje u niego mdłości. Równocześnie choroba wykształciła w osobniku niesamowitą odporność na wszystkie toksyny oraz sól. Jakby tego było mało, wypracowała niezwykle wysoką akceptację do monotonnego grindu.


Jak stwierdzić u siebie MMOholizm?

Świadomość przychodzi z czasem, ale potencjalnie zagrożona osoba może rozpoznać chorobę po następujących objawach:

  • Nie skończyłeś Wiedźmina 3
  • Wolisz grindować w Lineage 2 lub Tibii niż przeżywać przygody w serii Mass Effect
  • Rozumiesz takie słowa jak level, exp, grind, OP, insta, dungeon, rajd
  • Jesteś knajtem i walisz z axa
  • Uważasz, że World of Warcraft jest najlepszą grą ever

To jedynie kilka przykładów objawów. Wasz uniżony sługa przykładowo dawno nie skończył żadnej gry single player. Ostatnią pozycją z górnej półki (AAA), którą przeszedłem od początku do końca było BioShock Infinite i to nie dlatego, że jestem fanem strzelanek (z tej produkcji strzelanka jest słaba, tak między nami). Ukończyłem ją ze względu na fabularny zwrot akcji, który wgniótł mnie w siedzisko.

Zdaję sobie przy tym sprawę, że jest tona produkcji lepszych i o ciekawszej fabule. Niestety, mój MMOholizm nie pozwala mi posiedzieć przy nich dłużej niż trzy do czterech godzin. Zwyczajnie nie potrafię bawić się samemu. Po chwili brakuje mi towarzystwa innych graczy. Nie chodzi tutaj nawet o możliwość otworzenia gęby do drugiej osoby!

Choroba która mnie trawi, nie akceptuje komputerowych przeciwników. Jedynie w gierkach pokroju Dark Souls odczuwam przyjemność, bowiem rywal jest wyzwaniem. W każdym, innym przypadku zaczynam ziewać i narzekać na nudę. Nie pomaga nawet przewspaniała fabuła!

MMOholizm zmienia bowiem priorytety w mózgu. Przestawia zwoje i sprawia, że jedynym godnym nas przeciwnikiem jest inny gracz. Dlatego dostaję gorączki, gdy jakiś MMORPG nie ma otwartego PvP – wtedy muszę ratować się grami MOBA, battle royale, czy hero shooterami. W końcu ilość przelanej krwi w ciągu dnia musi się zgadzać.

Niemniej nie chodzi tutaj jedynie o możliwość walki z innymi graczami. Rywalizacja bowiem sprowadza się również do gospodarki wolnorynkowej, gdzie handel opiera się na innych osobach. Uwielbiam sprzedawać przedmioty na aukcji i bogacić się na lenistwie lub niewiedzy innych graczy. Kocham monopolizować rynek, bo mam dostęp do materiału lub surowców, na które jest aktualnie zapotrzebowanie.

Lubię również mieć świadomość, że dookoła mnie są inne, żywe osoby. Ktoś przebiegnie obok, zabije mojego potworka, zaczepi, poprosi o trochę złota, czy zwyczajnie niedaleko robi swoją misję. Ba! Nawet gdy zostaję zaatakowany czy zabity przez kogoś, nie narzekam – taki jest bowiem świat, nigdy nie wiesz co może Cię spotkać. W tej nieprzewidywalności i żywości świata upatruję to, co wywołało u mnie MMOholizm.

Próbowałem się na to leczyć, bo na rynku brakuje nowych, dobrych gier z gatunku MMORPG. W efekcie bywa tak, że zwyczajnie nie mam w co grać. Tak, nie mam w co grać w czasach, gdy tytułów nie brakuje! I to nie są jakieś średniaki, jest mnóstwo starych, jak i najnowszych serii, które są warte naszego, czy mojego czasu. Tylko co z tego, gdy zwyczajnie nie potrafię?

Choroba ta jest ze mną tak długo, że prawdopodobnie wyżarła mi mózg. Ogrywam tytuł single player jedynie, kiedy muszę. Mam ogromną kupkę wstydu, którą kiedyś chciałbym nadrobić. Jest tam mnóstwo produkcji, na które czekałem, bo wzbudziły moje zainteresowanie. Zazwyczaj jednak kończy się tylko na tym – zostają dodane na listę ”do ogrania kiedyś” i giną w otchłani.

Chciałbym powiedzieć, że czekają na lepszy czas, ale wtedy World of Warcraft wydaje dodatek, Final Fantasy wypuszcza rozszerzenie, wychodzi DLC do The Elder Scrolls Online, czy pojawia się coś zupełnie nowego. Przez swoją przypadłość przedkładam takie rzeczy i doceniam je o wiele bardziej, niż wielkie gry AAA, czy jakieś szalenie popularne tytuły.

Powyższy tekst możecie potraktować jako ”studium” mojej przypadłości. Mam pełną świadomość MMOholizmu, który towarzyszy mi od dawien dawna. Nie jest mi źle z tą chorobą, ale przyznaję, że ma sporo ograniczeń. Istnieje bowiem tyle świetnych produkcji, którymi zwyczajnie nie jestem w stanie się cieszyć, ponieważ nie mają tego ”żywego elementu”, który znajduje w sieciowych grach.

Teraz zwracam się do Was, moi drodzy – macie jakieś propozycje, jak skutecznie się z tego leczyć?

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze