Google, które wchodzi teraz w skład Alphabet, może za pomocą wyników wyszukiwania manipulować opinią publiczną. Tak przynajmniej twierdzi badacz Robert Epstein pracujący dla amerykańskiego Institute for Behavioral Research and Technology.
Oczywiście Epsteina najbardziej interesują przyszłoroczne wybory na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, o które obawia się, że mogą być ''ustawione'' przez wyszukiwarkę Google'a.
Badacz koncentruje się na osławionym algorytmie firmy, który zaprojektowany został w ten sposób by dostarczać nam jak najdokładniejszych informacji na interesujący użytkownika temat.
Google zarzeka się, że nigdy nie planowało manipulować, ani tym bardziej nakłaniać do czegokolwiek opinię publiczną. Ustami swojego rzecznika firma stawia argument, że jakiekolwiek próby wpływania na wyniki wyszukiwania ''
podkopałoby zaufanie ludzi w nasze wyniki wyszukiwania i do całej firmy''.
Niemniej jednak Epstein wraz z grupą badaczy przeprowadził pewien eksperyment na grupie niezdecydowanych wyborców. Okazało się, że w ciągu 15 minut pokazywania im nieco zmienionych wyników, które faworyzowały danego kandydata ich notowania zwiększyły się nawet o 60%!
Zdaniem naukowca algorytm
Google'a może być jednym z największych zagrożeń dla współczesnej demokracji. Jako przykład podaje się tutaj Donalda Trumpa, ekscentrycznego miliardera, który ubiega się właśnie o republikańską nominację na prezydenta USA.
Epstain,
korzystając z Google Trends, ustalił, że Trump jest najczęściej wpisywanym nazwiskiem prezydenckiego kandydata wśród amerykańskiego społeczeństwa. W aż 47 stanach znajduje się on na szczycie listy. I to Google zdecyduje co dokładnie przyszły wyborca zobaczy w wynikach wyszukiwania.
Portal
Politico podaje, że algorytm Google'a jest zmieniany mniej więcej 600 razy do roku tak by jak najbardziej przystawał do tego co dzieje się na świecie. Ingerencja w niego może odbyć się nawet bez wiedzy prezesów Google'a bo to przecież zwykli pracownicy gmerają nad poprawkami do wyszukiwarki - wystarczy jeden radykał, żeby zmienić to co pokaże Google na czele listy.
Rzecz najważniejsza: nikt, łącznie Epstainem, nie twierdzi, że Google manipuluje światową opinią publiczną. Przynajmniej nikt nie zarzuca tego wprost. Ale faktem jest, że jako jedna z niewielu firm na świecie Alphabet ma takie możliwości.
Jak myślicie? Już niedługo to Google będzie nam wybierało władze? A kiedy Wy szukacie informacji o kandydatach na różne państwowe stanowiska to gdzie udajecie się najpierw? Czekacie na spot w telewizji czy wpisujecie w wyszukiwarkę nazwisko kandydata czy nazwę partii?
[źródło:
pnas.org,
cnn.com,
politico.com]
Komentarze