Shadowhand – taki karciany mahjong z nutką RPG
- Autor: Patryk "PefriX" Manelski
- Opublikowano: 06 Styczeń 2018
- Komentuj 9
Nawet nie uwierzycie, w jaki sposób można sprawić niespodziankę dziennikarzowi growemu. Nie, nie chodzi tutaj o kupienie mu edycji kolekcjonerskiej jakiegoś większego tytułu AAA (chociaż jak ktoś będzie chciał mi sprawić taki prezent, to chętnie podam adres!), czy zapewnienie wcześniejszego dostępu do długo wyczekiwanej produkcji.
Zamiast tego ''wystarczy” dać mu do zrecenzowania grę, o której nie słyszał. Czymś takim jest właśnie Shadowhand, czyli projekt studia Grey Alien Games, który wydany został przez Positech Games. Może Wam ta produkcja obiła się o uszy, ale ja pierwszy raz o niej usłyszałem, gdy Adam uśmiechnął się do mnie z kodem. Rzekł mi wtedy tak: ''a może byś to dla mnie ograł?”.
Nieświadom niczego, a do tego naiwny (blondyni tak mają), zgodziłem się bez większego zastanowienia. No i w zasadzie otrzymałem grę, przy której lepiej ode mnie bawiła się moja mama. Musicie bowiem wiedzieć, że rodzicielka moja to maniaczka pasjansów oraz mahjonga. Sudoku również nie pogardzi, ale preferuje karcianki.
Ja z kolei do Shadowhand podszedłem bez żadnych uprzedzeń, w końcu nie posiadałem żadnych informacji o tym tytule. Pierwsze minuty zdradziły mi wszystko, co powinienem wiedzieć. Omawiana produkcja nie jest klasy AAA. Rzekłbym, że to niszowa gra, która nie zachwyca swoją oprawą graficzną. Scenerie są raczej ubogie, a postacie mało wymyślne. Przez chwilę żałowałem nawet, że dałem się wplątać w matactwa Adama – odniosłem wrażenie, że szukał ofiary, która ogra mu Shadowhand.
Po następnych 15 minutach siedziałem przed swoją wariacją na temat karcianki i mahjonha, a do tego zagłębiałem się w mechaniki RPG. No dobra, od początku. Wcielamy się w Cornelię Darkmoor. Postać zostaje napadnięta przez bandytów. Towarzyszyła jej przyjaciółka, która zniknęła. Nasza bohaterka staje się Zorro i postanawia odzyskać bliską jej osobę.
To tak w wielkim skrócie, bowiem fabularnie Shadowhand jest przewidywalne do bólu, a poza tym historia nic nie wnosi do zabawy. Ot, co najwyżej mogą bawić rozterki Cornelii. Bohaterka sama zastanawia się, czy nie zmienia się w zwykłego łotra.
W sumie mamy 22 rozdziały do przejścia. W tym czasie produkcja uczy nas podstawowych zasad oraz wprowadza coraz to nowsze elementy. Generalnie rozgrywka podzielona została na dwa etapy: pasjans oraz PvE. Brzmi to co najmniej dziwnie, prawda?
Podstawową formą zabawy jest odkrywanie kart. Na planszy porozrzucane zostaną karty, coś jak w mahjongu. To znaczy, że na szczycie są odkryte, pod spotem zakryte. Trzeba zdobyć te pierwsze, by dobrać się do pozostałych. Karty mają numery od 0 do 9. Startujemy z jedną kartą i wybrać z puli możemy kartę o jedno oczko wyższą lub niższą niż nasza. Przykładowo mając 0, możemy odkryć 9 lub 1.
W tym trybie naszym zadaniem jest odkrycie wszystkich kart. Jeśli na ręce nie mamy niczego, co pasowałoby do odkrywanych kart, to możemy zakończyć kolejkę i wybrać następną kartę. Jeśli zabraknie kart w talii, to kończymy zabawę. Z czasem do tego dochodzą karty aktywowane oraz jokery. Te pierwsze wpływają na pole bitwy, przetasowując je lub usuwając losowe, odkryte karty. Joker z kolei może zastąpić dowolną kartę. Jak zatem sami widzicie, opcji zabawy nie brakuje. Zwłaszcza, kiedy na planszy pojawią się zamki blokujące karty – my oczywiście musimy znaleźć klucz.
Tryb PvE dodaje nieco więcej emocji do opisanej powyżej zabawy. Walczymy w nim bowiem z komputerowym przeciwnikiem, razem z którym odkrywamy planszę. Jeśli nie mamy na ręce karty z odpowiednią liczbą do użycia, to oddajemy kolejkę rywalowi. I tak na zmianę. NIE wygrywa jednak ten, kto pierwszy odkryje wszystkie karty lub zdobędzie ich więcej.
Odkrywanie kart ładuje nasze umiejętności. Każda z nich ma w opisie podaną ilość potrzebnych odkryć, by zdolność mogła zostać aktywowana. Nasze zdolności zaś to bronie (pistolety skałkowe, rapiery, sztylety) i za ich pomocą atakujemy przeciwnika. Gdy jego życie spadnie do zera, wtedy wygrywamy. Coś jak w Hearthstonie, przykładowo.
I teraz zaczynają się schody. Shadowhand bowiem odkrywa przed nami prawdziwe mechaniki RPG. Naszą Cornelię Darkmoor możemy wyposażać w ekwipunek oraz bronie, a do tego wpływać na jej statystyki. Wszystko to ma spore znaczenie. Jedna statystyka wpływa bowiem na to, czy to my rozpoczniemy rundę jako pierwsi, czy przeciwnik. Inna z kolei zmniejszy czas ładowania kart aktywowanych czy umiejętności, a kolejna zwiększy szansę na jokera. Sami zatem budujemy się według własnego uznania.
Niemniejsze znaczenie mają bronie, którymi atakujemy. Różnią się one siłą, czasem ładowania oraz efektami dodatkowymi. Przykładowo przeciwnika możemy ogłuszyć lub wywołać efekt krwawienia. Może się również zdarzyć, że nasz rywal ma wysoką odporność na broń kłutą, więc zamiast sztyletu, powinniśmy go potraktować z pistoletu.
Do tego wszystkiego dochodzą karty aktywowane oraz karty pasywne, w które wyposażamy Cornelię Darkmoor. Cały ten sprzęt kupujemy zaś za złoto zdobywane podczas postępów w zabawie. Warto nadmienić, że czym więcej kart zbieramy pod rząd w trakcie rozgrywki, tym więcej złota zarabiamy. Opłaca się zatem robić rozbudowane kombinacje, zwłaszcza, że w trybie PvE możemy wtedy wywołać atak krytyczny!
I w zasadzie to by było na tyle. Shadowhand oferuje 22 rozdziały, które mijają bardzo szybko. W pewnym momencie chęć ukończenia gry była u mnie większa niż normalnie. Wszystko za sprawą oszukiwania przez komputer. Niestety, bez względu na poziom trudności, przeciwnicy zawsze mają z górki. Przypadkiem trafiają kartę z talii, która idealnie pasuje do dłuższej kombinacji. Mają również więcej życia niż my, przez co już na starcie mamy problem. W zasadzie wygrywanie polega na nie popełnianiu błędów. Jeśli jedną kombinację pominiemy lub czegoś nie zauważymy, gra się na nas odegra.
Na początku jest to emocjonujące, bowiem daje nadzieję na wymagającą rozgrywkę. Wiecie, „git gud”, itd. Problem jednak z tym, że po jakimś czasie, gdy jesteście z grą za pan brat, to wcale nie robi się łatwiej. Gracz nie odnosi wrażenia, że stał się lepszy, tylko, że komputer zwyczajnie oszukuje. Wierzę, że dało się to zrobić mniej wyraziście.
Mimo wszystko bawiłem się przy Shadowhand całkiem dobrze. Jestem z pokolenia graczy, którzy za młodu zagrywali się w pasjansa, mahjonga czy 3D Pinball Space Cadet. Klasyczna rozgrywka nie jest mi zatem obca, dlatego ten tytuł przyjąłem z pewną nostalgią w sercu. Dostałem bowiem ciekawą wariację na temat karcianki i to z elementami RPG, które dodają jej nieco głębi.
Jeśli Wasze mamy, siostry, ciotki, ojcowie lub Wy sami, za młodu zagrywaliście się w takie logiczne gierki, to zdecydowanie powinniście sięgnąć po Shadowhand. Ze swojej strony życzyłbym sobie, aby gra była ładniejsza (przepraszam, ale te przerywniki fabularne przypominały mi stare gry typu Puzzle Quest czy z gatunku „ukryte obiekty”), a do tego historia nieco bardziej skomplikowana. Wtedy zabawa w kobiecego Batmana w XVIII-wiecznej Anglii mogłaby być ciekawsza.
Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!
Komentarze