Po filmie sama miałam ochotę poddać się egzekucji
Obiecaliśmy Wam recenzję filmu Assassin's Creed, więc w końcu się doczekaliście. Musicie jednak wiedzieć, że powstanie tego tekstu okupiono ogromnym bólem i łzami rozczarowania. To nie będzie recenzja, to będzie rzeźnia.
Mogłabym rozbić ten obraz na szczegóły i po kolei je analizować, ale to nie ma najmniejszego sensu, bo od pierwszej do ostatniej sceny nie pojawiło się nic, powtarzam, absolutnie NIC, co mogłoby zmusić mnie do ponownego obejrzenia tego filmu. Dobrzy ludzie, zróbcie sobie przysługę i nie idźcie na to do kina.
Paraliż? Podtopimy Cię i zaraz przejdzie!
Swoją recenzję podzieliłam na dwie strefy - tą ze spoilerami i tą bez. Polecam oczywiście obie, ale jak nie byliście na filmie, to lepiej zerknijcie na drugą część tekstu.
Strefa spojlerów
Pokładałam spore nadzieje w estetyce Kurzela. Swoim Makbetem udowodnił, że ma w sobie dość talentu. Niestety, na seansie najciekawsze były zwiastuny innych filmów. Największym problemem produkcji jest fatalne przechodzenie między scenami rozgrywającymi się w teraźniejszości Calluma Lyncha, a przeszłości jego asasyńskiego przodka.
Kiedy pomieszczenie pełne asasynów przypomina oddział psychiatryczny...
Lecący w tumanach pustynnego pyłu orzeł miał coś chyba symbolizować, ale to się kompletnie nie udało i stanowi jedynie łącznik między realiami historii. Same sceny z Hiszpanii opanowanej przez templariuszy były krótkie i absolutnie nic nie wnoszące, chociaż walka zrealizowana została w przyjemny dla oka sposób, a popisy kaskaderskie nie były przesadzone.
Kurzel stanowczo popełnił błąd skupiając się całkowicie na Callumie i doktor Sofii, idealistce wśród zdegenerowanych templariuszy. Relacja między nimi była tak nijaka, jak dialogi. Lynch trafia do Abstergo po fałszywej egzekucji, wyrwany z objęć śmierci budzi się w dziwnej firmie, szalejąc i podejmując rozpaczliwą próbę ucieczki. Spokojna pani doktor pozwala mu łaskawie na ten instynktowny zryw i czeka, aż główny bohater się uspokoi. Potem grzecznie współpracuje, choć nie ma żadnej motywacji. Skąd miał ją mieć, jeśli sytuacja została mu szczątkowo wytłumaczona, a on (
tak samo jak widz) nie ma pojęcia, kto, po co, i dlaczego?
Widziałam orła cień...
I tak współpraca Calluma z Sofią trwa w najlepsze, chociaż nikt nic nie mówi, a potomek hiszpańskiego zabójcy jest przestawiany z pomieszczenia do pomieszczenia, gdzie wykonywane są coraz dziwniejsze zabiegi, mające na celu zdobycie jego zaufania. Najwięcej czasu spędza jednak w Animusie, który dostanie swój własny akapit.
To urządzenie jest tak absurdalne, że brak mi słów. Nie spodziewałam się, że wszystko będzie tak jak w grze, ale ten jeden logiczny element produkcji Ubisoftu mógłby zostać nienaruszony. W zamian dostaliśmy ogromne, mechaniczne ramię podłączone do pasa, które miota Lynchem jak szatan na wszystkie strony świata. Przeżyłabym ten dziwny twór, gdyby odbieranie wspomnień Lynchowi odbywało się wewnątrz jego głowy, a masa czujników przesyłała obraz na wyświetlacze templariuszy.Nie. Kolejna granica absurdu została przekroczona.
Wspomnienia Aguilara wyświetlały się wszystkim na sali jak holograficzny film, w którym Lynch grał główną rolę skacząc, tnąc i wspinając się tak, jak to robił jego potomek. Czemu to tak bardzo przeszkadza? Bo mógł odgrywać przeszłość, ale przypięty do Animusa, nie mógł odbiec dalej, niż kilka metrów, podczas gdy jego przodek w tym czasie robił długie kilometry.
Strefa bez spojlerów
To co było najpiękniejsze w grze, to faktyczne wcielanie się w przodków Desmonda. Historyczne smaczki i piękne scenerie, jak moje ukochane San Gimignano w Toskanii. Film Kurzela został bezczelnie ogołocony z tego wszystkiego, co fani Assassin's Creed uwielbiali w grach. Parkour, tajemnica, skrywanie się w cieniu przed wzrokiem Templariuszy. Tutaj tego zabrakło. Reżyser pokazał nam kilka ujęć z piętnastowiecznej Hiszpanii, które bardziej przypominały klimaty arabskie, kilka bezimiennych postaci, i parę niezłych scen walki.
Michael Fassbender bardzo się starał, ale nie nadążył za zmiennością scen
Postawienie na sceny rozgrywające się w teraźniejszości to krok, którego większość się obawiała, a nieliczni jak ja mieli nadzieję na sensowne pociągniecie tematów ukrytych w grze. Niestety, tak jak wątek z Desmondem był nudny i wszyscy najchętniej by go wycięli, tak samo wyglądało to w filmie.
Mina z serii: ''dlaczego zgodziłam się zagrać tak okropnie naiwną postać?''
Wszystko byłoby jednak do przełknięcia, gdyby nie koszmarna gadka o dobru ludzkości. Target tego filmu zbyt wiele widział filmów, i zbyt wiele przeszedł gier, by dał się złapać na taki słaby chwyt. Poszukiwania Jabłka Edenu, skrywającego tajemnicę wolnej woli pod przykrywką eliminacji przemocy? To nie miało prawa się udać.
Wszystkie sceny przesiąknięte tą paranoją powodowały, że oglądanie
Assassin's Creed było męką. Chociaż nie jestem krytykiem filmowym, i możecie nie wierzyć w moje krytyczne zdanie, to niech jego najlepszym potwierdzeniem będzie fakt, że po godzinie seansu ludzie wyszli z kina. Nie wytrzymali, a ja nie wiem, jakim cudem sama dotrwałam do końca.
Dajcie znać jakie są Wasze opinie. Może ktoś dostrzegł ukryte piękno tego filmu?
Komentarze