Player One - Recenzja
- Autor: Marek Wdowczyk
- Opublikowano: 05 Kwiecień 2018
- Komentuj 1
Player One- czyli historia tego jak cały świat chce zdobyć jajko martwego starszego pana. Nie zamierzam wyjaśniać tego zdania.
Film jest dość świeży, więc w niniejszej recenzji nie uświadczycie spojlerów, ani innych dziwnych części samochodowych. Znajdziecie natomiast całkiem trafny opis moich przeżyć, wrażeń i opinii na jego temat.
Świat jaki poznajemy w filmie:
AD 2045. Powszechna stała się gra, a raczej zespół gier nazwanych OAZA. Mieszczą się w niej wszystkie możliwe światy z popkultury, pod warunkiem, że programistom chciało się je uwzględnić. By grać w tym świecie wystarczy posiadać gogle wirtualnej rzeczywistości, coś do sterowania i dostęp do globalnej sieci (hmm… mam, mam i mam. Gdzie moja Oaza?). Natomiast świat rzeczywisty pogrążony jest w podziałach, nierównościach materialnych, korporacyjnych dyktaturach itd. (brzmi znajomo?). Więcej nie powiem bo upgrade tylnej części samochodu.
Przed seansem
Czekam z niecierpliwością na moją kolej przy kasie. Player One! Książkę Ernest’a Clineo o tym samym tytule czytałem lata temu, dokładnie to w 2014 roku, i wywarła na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Niewielka formatowo, zawierająca klimatyczny opis nieodległej przyszłości naszego świata. Rzeczy, które się pokrywają z filmem, to choćby rola korporacji w świecie. Tło dla historii głównego bohatera stanowi wspomniany konflikt wojskowy gdzieś w Europie, wojny na bliskim wschodzie, bieda i inne brzydkie wydarzenia, które pasują również do naszej codzienności. Jedyna różnica to skala i dostęp do technologii. Główny bohater jest nie tylko jajogłowym (tak określają zarówno w filmie jak i książce nerdów) ale i technicznie uzdolnionym człowiekiem. Tworzy własny sprzęt do grania z różnych starych części, a utrzymuje się z napraw i sprzedaży komputerów wyrzuconych przez innych. Naturalnie przeżywa jakieś tam swoje problemy, a jego postać posiada pewną głębie. Cała książka wypełniona jest zbalansowaną ilością akcji i logicznych zagadek możliwych do rozwiązania przez osoby znające dobrze lata 80’ i okolice.
Specjalnie nie czytałem recenzji by pójść z „czystą głową” bez uprzedzeń czy innych zbędnych emocji ludzi których nawet nie znam. W końcu! Kasjerka z anielskim uśmiechem pyta się na jaki film. Odpowiadam. Nie zrozumiała. Trzy razy. Przeżyłem chwile zwątpienia… A co jeśli przedpremierowy pokaz się nie odbędzie? Co jeśli… coś źle zrozumiałem? Po chwili BUM! Jednak się udało. Z biletami w łapce radośnie udałem się do sali.
Z przodu Tracer a za nią... KOMANDOR SHEPARD!
W trakcie
Na filmie można pobawić się w grę o nazwie „Znajdź je wszystkie”, która polega na zauważeniu jak największej ilości odnośników do pop kultury. Całość jest wypakowana smaczkami, które doceni każdy nerd. Widocznymi i podkreślanymi na trailerach, przykładowo Tracer z Overwacha (wcale nie reklama dla Blizarda). Postacie z kultowych komiksów, czy mniej lub bardziej znane pojazdy też się pojawiają. Dla fanów anime również coś się znajdzie. Kolejną niesamowitą rzeczą w filmie była świadomość, że cała technologia tam przedstawiona już teraz istnieje. Fakt faktem, nie jest aż tak dopracowana czy popularna, ale to, że wszystko co możemy tam zobaczyć jest na wyciągnięcie ręki powoduje lekkie dreszcze radości i przerażenia. To pierwsze powodowane jest podejściem gracza. Jaki fan nie chce się przenieść do świata (choćby w wirtualny sposób) swoich ulubionych powieści/gier/ruchomych obrazków? Co więcej. Uczestniczyć w walce między galaktycznym krążownikiem Imperium a SSP Enerprise (scena nie była w filmie, ale w Oazie wszystko możliwe). Dlaczego przerażenia? Wirtualna rzeczywistość mimo iż niesamowita w pewien sposób staje się narzędziem kontroli. Przywiązanie, długi, zobowiązania… To wszystko też już jest obecne. Cały historia to nasza rzeczywistość. Różnica polega tylko na skali. Przyznaje bez zbędnego kręcenia. Na seansie bawiłem się przednio. Nie będę narzekać na film jako dzieło...
Po filmie
…ale! Ci którzy czytali książkę mogą spodziewać się czegoś innego. Całkiem innego. Dzieło Ernest’a wypełnione jest większą ilością mroku, zagadek logicznych i popkultury lat 80’. Po spokojnej analizie różnic i ich przerażającej ilości doszedłem do wniosku następującego. Dobrze zrobili. Film trwa 2 godziny i 20 minut. Skierowany jest głównie do nastolatków. Złagodzenie treści, dodanie większej ilości akcji oraz mniej czystej rozkminy jest zrozumiałe i akceptowalne. Żałuje szczerze, że nie pojawiło się wiele ważnych scen z powieści. Film uznaje jako coś tylko i wyłącznie inspirowane książką. Dzięki czemu w niemal równym stopniu mogłem poznawać i cieszyć się z obu historii.
Z drugiej strony. Spora część postaci nie miała możliwości osiągnąć swojej głębi. Relacje między bohaterami którzy dopiero co się poznali są płytkie. Na siłę starano się dodać temu wartość. Efekt końcowy tego zabiegu nie zachwyca. Główny zły został rozbity na przynajmniej trzy osoby z czego jedną raczej się lubi, druga jest zwyczajnie nieobecna przez większy czas, a trzecia mimo niesamowitego potencjału została przedstawiona jako niekompetentny idiota.
Po słowie
Idąc na Player One nie spodziewajcie się filozoficznej dyskusji, intelektualnego wyzwania czy choćby godnego przeciwnika dla głównych bohaterów. Polecam iść z nastawieniem na odprężającą historie wypełnioną Easter Eggami. Cieszyć się z lekkiej historii. Po czym wrócić do domy z silnym postanowieniem pogrania.
Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!
Komentarze