Nawet co piąty gracz może cierpieć na game sickness
Czy zdarza Wam się, że podczas rozgrywki macie objawy choroby morskiej? Mdłości, zawroty głowy, senność, która nie ma nic wspólnego z graniem do czwartej nad ranem?
Jeśli tak, to witajcie w gronie, do którego należy około 20 % graczy.
Game sickness – bo tak nazywa się owa przypadłość – dotyka dość sporą część grającej społeczności. I jej występowanie nie ma nic wspólnego z częstotliwością i długością grania, wiekiem czy płcią. Ani z wadą wzroku. Ani z ulubionym kolorem. Po prostu… shi-, to znaczy, sickness happens.
Żeby nie być gołosłownym, zacznę od historii. Gram od przeszło dwudziestu lat, przeważnie w gry akcji, rzadziej w strategie. Na moim ekranie - najpierw telewizora, do którego podłączałam ukochaną NES, potem już na PC - zawsze dużo się działo. Nigdy nie miałam objawów innych poza zmęczeniem oczu po n-tej godzinie gry oraz uporczywym głodem, gdy się zapomniałam (gry jako sposób na odchudzanie to odmienny temat ;-). Aż tu nagle, kilka lat temu, dostałam na Gwiazdkę
Enslaved: Oddysey to the West.
To miały być święta z Enslaved
25 grudnia to idealny dzień na ogrywanie prezentów, taki też był mój plan. Ale po godzinie grania poczułam się źle. Zwaliłam to na typowe bożonarodzeniowe obżarstwo, zasiliłam się jakimś pitnym detoksem i wróciłam do grania. Objawy nie przeszły – wręcz przeciwnie, nasiliły się. Postanowiłam usiąść dalej od ekranu, poprawić pozycję. Zmieniłam jasność. Potem kontrast. I nic. Pomęczyłam się jeszcze z godzinę i postanowiłam spędzić czas z rodziną.
Następnego dnia wróciłam do grania, bo Enslaved jest znakomite. Było nieco lepiej, ale po godzinie znowu źle się czułam. Postanowiłam usunąć z diety słodycze i sałatki, bo najwyraźniej było z nimi coś nie tak.
Jak się pewnie domyślacie, niewiele to dało. Sytuacja nie powtórzyła się aż do dnia, kiedy dostałam od przyjaciela na urodziny
The Talos Principle. Wręczając mi ją, rozpływał się nad głębią gry, nad niesamowitą otoczką przesiąkniętą filozofią. I co z tego, skoro nie byłam w stanie grać w nią dłużej niż pół godziny? Objawy tym razem pojawiały się jeszcze szybciej niż w przypadku Enslaved i, mimo że wyłączałam grę, złe samopoczucie utrzymywało się do samego wieczora.
I nie, nie była to ciąża. Chociaż z doświadczenia mogę Wam powiedzieć jedno – poranne nudności i chorobę gracza odczuwa się bardzo podobnie ;-)
Na ''chorobę gracza'' może zapaść każdy
Game sickness to przypadłość zwana szerzej
Videogame-Related Motion Sickness, w skrócie VRMS. Spowodowana jest przez rozbieżność pomiędzy tym, co widzi oko, a tym, co czuje ciało. Niezgodność bodźców dostarczanych przez zmysł wzroku i równowagi tworzy swoisty dysonans – przez to ciało myśli, że nastąpiło zatrucie i to, co widzimy, to halucynacje, złudzenie ruchu. Pojawiają się nudności i, o ile nie przerwiemy gry, zazwyczaj doprowadzają one do wymiotów. Cel jest jeden – pozbycie się z organizmu toksyn.
Opcjonalna nazwa
simulation sickness wzięła się stąd, że po raz pierwszy zaobserwowano ją u ludzi używających symulatorów lotu lub jazdy. Naukowcy widzą pewną zbieżność pomiędzy grami a symulatorami. Z drugiej strony, nie ma korelacji pomiędzy choroba lokomocyjną, morską, lotniczą i chorobą gracza. Występują one niezależnie od siebie, w różnych konfiguracjach (niżej podpisana nie ma problemu z lataniem czy jazdą samochodem, ale na widok falującej wody robi jej się słabo. No i to nieszczęsne Talos…).
Producenci sprzętu zdają sobie sprawę z problemu
Objawy pojawiają się najczęściej podczas grania w FPS-y. Ma to związek ze zmianą pola widzenia albo gdy gra symuluje ruch w kilku płaszczyznach – np. ruch celownika/broni oraz, niezależnie, głowy postaci (np. w Geras of War). Nudności mogą pojawić się również podczas obserwowania gry innych. Zwłaszcza gdy kamera kontrolowana jest przez gracza i porusza się nie tak, jak my, obserwatorzy, byśmy się tego spodziewali (np. przy Devil May Cry 4).
Problem nie jest obcy dużym koncernom. Nintendo i Xbox prowadzą badania pod kątem wyeliminowania czynników powodujących game sickness. Na ich stronach można znaleźć też porady, jak radzić sobie z objawami.
Zatem, jak żyć, Panie Premierze? Aby zminimalizować ryzyko pojawienia się nudności, powinniśmy grać w dobrze oświetlonym pomieszczeniu, siedzieć w większej odległości od ekranu. A jeśli już pojawią się objawy, natychmiast przerywamy grę. Otwieramy okno, wychodzimy na świeże powietrze. Zaleca się też aplikowanie sobie imbiru, polecanego zresztą nie tylko podczas ciążowych nudności, ale też w przypadku choroby lokomocyjnej.
[źródło:
lifewire.com,
ppe.pl]
Komentarze