Dwa zdania o... Tower of Time

  • Autor: Joanna Pamięta-Borkowska
  • Opublikowano: 12 Luty 2018
  • Komentuj 4

Polskie studio Event Horizon wypuściło niedawno we wczesnym dostępie swoją pierwszą grę - Tower of Time.

Tym razem więcej opowie Wam Kamila, która spędziła przy tej grze sporo czasu, a ja ograniczę się do roli narratora. Chcę tutaj skorzystać z okazji, że mam głos i podziękować mojej koleżance po fachu, że mimo gromadzących mi się nad głową terminów, egzaminów, imprez (samych ważnych!) zmusiła mnie do odpalenia gry. Mogła napisać tę recenzję sama, ale stwierdziła, że muszą być "Dwa zdania o...". Gdyby nie jej opór, nie wiem, kiedy bym Tower of Time odpaliła.

Przemogłam zatem zmęczenie i włączyłam grę. Resztę opowie Wam Kamila;

Kamila: O Tower of Time, dowiedziałam się zupełnie przypadkiem, ale już po pierwszym screenie wiedziałam, że muszę sprawdzić, co się z tego wykluje. To tak jak ze wszystkimi historiami o pierwszej miłości, po prostu widzisz jakąś grę i wiesz, że mimo wszystko musisz w nią zagrać. I zagrałam. I bardzo mnie to cieszy.

 

Wszystko zaczęło się od wieży i od tajemniczego tronu...

Tower of Time to cRPG w rzucie izometrycznym, z minimalistycznym interfejsem, bez fajerwerków w rodzaju tysiąca ikonek tańczących na ekranie. Ot, mapa, karta postaci, lista questów oraz panel ustawień. Jeśli chodzi o fabułę, to w dużym skrócie wygląda ona tak: pomagamy drużynie bohaterów przedrzeć się przez poszczególne piętra tajemniczej wieży, która skrywa zagadkę ich świata – a związana jest ona z postępującą degradacją środowiska i wymieraniem wszystkiego, co żywe.

Kamila: ToT jest czymś, czego bardzo brakowało ostatnio na rynku, chociaż pojedyncze tytuły starały się temu zaradzić. Klasyczny RPG, tak opisują grę twórcy i recenzenci, ale oprócz klasyczności ma w sobie powiew świeżości i mnóstwo ciekawych rozwiązań. A przy tym to kawał czytanej historii, zdefiniowany świat, kilku bohaterów do wyboru, gdzie każdy ma coś do powiedzenia w każdym temacie. I chociaż przez pierwsze 3 godziny gry nie ogarnęłam którym bohaterem gram, to powiem szczerze, że ToT jest moim odkryciem roku.

Jako osoba, która namiętnie gra w cRPG i pojmuje je w jak najwęższym tego słowa znaczeniu (to odgrywanie ról, questy, pewna dowolność w wyborze, brak liniowości w wykonywaniu zadań oraz, hmm, flow), podchodziłam do tego tytułu ze sporą rezerwą. Nie wiem, czy nazwałabym ToT grą roku... ale tylko dlatego, że 2018 dopiero co się zaczął.

 

Kamila: Od dłuższego czasu gra jest już dostępna we wczesnym dostępie. Całe mnóstwo pochlebnych komentarzy i recenzji (w tym Sieciecha z Horizon Gamer), pełno filmów na YT. Przez te kilka miesięcy świat cieszył się dobrodziejstwami Tower of Time, jednak od czasu wyjścia w early access trochę się pozmieniało.

Dodano nowe mechaniki do walki, która już z początku oferowała bogaty wachlarz przeciwników, taktyk, osłon, scenografii do bitew czy ustawienia naszych bohaterów. Wszystko w duchu sentencji ‘’Im nas więcej, tym weselej”. Kiedy dochodzą do nas nowi bohaterowie, nagle wrogowie zaczynają zalewać nas falami jedna po drugiej. I radzę pamiętać wtedy o trenowaniu bohaterów w mieście, bo szybko może się okazać, że nie macie wystarczającego skilla, by przetrzymać którąś z kolei falę orczych szamanów, nacierającą ze wszystkich stron mapy.

Warto zwrócić uwagę na klasyczny aspekt cRPG, który w Tower of Time został ujęty w bardzo ciekawy sposób. Walki nie odbywają się w miejscu, które zwiedzamy – kiedy rozpoczyna się potyczka, nasi bohaterowie przenoszeni są do oddzielnej lokacji, podobnie jak np. w serii Heroes of Might and Magic.

Kamila: Mamy różne poziomy walki i przed jej rozpoczęciem możemy spokojnie się wycofać i przegrupować, jeśli uznamy że Hard Battle to dla nas na tę chwilę za wiele. Widać to też po ilości wrogów, którzy stoją na naszej drodze. Jeśli widzimy 5 ogromnych orków to walka będzie dużo cięższa, niż gdy napotkamy 2-3 średnio dokarmione szkielety na swojej drodze.

Mamy też różne tryby walki. Czasem dla urozmaicenia bawimy się w łowcę portali, likwidując je, zanim wyplują z siebie kolejne hordy. Czasem dostajemy do pomocy orby, które robią nam za tanków i dają nam czas na spokojne i systematyczne eliminowanie paskudników. Mamy też zasadzki, które doprowadzały mnie do zawału za każdym razem, kiedy postanowiłam towarzysko w nie wpaść, oraz walki z bossami. Pełna różnorodność i przyzwoity stopień trudności sprawiają, że na normalnym poziomie gry człowiek się nie nudzi, czuje tę chorobliwą ekscytację na myśl o kolejnej walce, używa swoich szarych komórek i do tego wszystkiego po prostu świetnie się bawi. A kiedy dodamy do tego fakt, że nie ma w grze pauzy, a jedynie spowolnienie czasu, to zsumuje nam się to w bardzo masochistyczną przyjemność!

 

Zgadzam się z Kamilą – walki są idealnie wyważone. Ja grałam na normanym poziomie trudności i ani razu nie czułam, bym mogła sobie odpuścić. Nie przerzynałam się też przez wrogów z wielką trudnościa. Po prostu trzeba być czujnym i pamiętać o umiejętnościach bohaterów.

Kamila: Ani razu w ciągu gry nie poczułam znużenia, irytacji, frustracji czy czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na zbyt duże wyzwanie. Faktycznie czasem biegałam od ściany do ściany odbijając się od różnych elementów lokacji, ale to raczej zasługa lenistwa i tego, że nie chciało mi się czytać dialogów.

Bo niestety nie ma polskiej lokalizacji. Dialogi są proste i w zasadzie każdy historię ogarnie, ale jednak bardziej interesowało mnie, co dalej spotkam na swojej drodze, niż kolejne dziesiątki zdań wypowiadanych przez Kane’a i Maeve.

Tutaj moja drobna uwaga – faktycznie brakuje balansu między długością dialogów a ich budową. Średnio to wypada w porównaniu do chociażby Divinity: Original Sin 2, w którym teksty były świetne,  a przepychanki słowne między bohaterami obserwowałam z niesłabnącą fascynacją.

A jak ma się sprawa z warstwą wizualną gry?

Kamila: Gra wygląda pięknie. Ktoś, kto odpowiada za projektowanie poziomów, powinien dostać medal, bo nie dość, że są śliczne i pełne różnorakich kolorów, struktur, faktur i zakamarków, to jeszcze są wielowymiarowe, i możemy się między tymi poziomami spokojnie poruszać schodami czy teleportami, jeśli zmęczą nam się paluszki.

Tutaj znowu zapanuje pełna zgoda między mną a Kamilą. Wyjątkowo rzadko korzystałam z mapy, bo łatwo się w lokacjach zorientować. Mimo że poruszamy się w zamkniętej przestrzeni, ich projekt jest bardzo dobry, a nawigacja nie nastręcza trudności. No właśnie, skoro już mówimy o poruszaniu się:

Kamila: Sterujemy jedynie myszą, co przywodzi od razu na myśl Diablo czy Neverwintera. Stąd pewnie wiele porównań do tych gier, i ciężko nie porównywać tej gry do Diablo. Skakanie od lokacji do miasta, i tak w kółko, robi swoje.

 

Świat na zewnątrz umiera, ale w wieży kwitnie życie.

Na co jeszcze warto zwrócić uwagę w Tower of Time? Otóż, muzyka. Nawet nie wiem, jak ją opisać. Jest daleka od Baldurowego plumkania, od skocznych skrzypków w słowiańskich klimatach, które są bardzo modne. Czasami miałam wrażenie, że słucham Jean Michelle Jarre'a. A czasami, że Vangelisa. Mimo że odbiega klimatem od średniowiecznych motywów, które na stałe wpisały się w cRPG, to jednak pasuje idealnie. Nie jest nużąca, ani nadmiernie absorbująca, a jej nietypowość tylko urozmaica rozgrywkę. Myślę, że jeśli Tower of Time wyjdzie w wersji kolekcjonerskiej ze ścieżką dźwiękową, to znajdzie wielu nabywców, w tym mnie i Kamilę.

Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak jeszcze raz gorąco Was do tego tytułu zachęcić. Skoro gra w early access zrobiła na nas takie wrażenie, to co będzie z pełną wersją? Aż się boję pomyśleć!

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze