Dwa zdania o... Castlevanii od Netflixa

  • Autor: Joanna Pamięta-Borkowska
  • Opublikowano: 11 Lipiec 2017
  • Komentuj 8

Rok temu seria gier od Konami, Castlevania, obchodziła 30-lecie. Na początku tego roku Netflix ogłosił pracę nad serialem opartym o przygody rodu Belmontów. 

Na efekt zapowiedzi nie trzeba było długo czekać - już 7. lipca pokazał się pierwszy odcinek. Serial ma składać się z dwóch sezonów, a te kolejno z 4 i 8 odcinków. Dwie redaktorki Ja, Rock - Asia i Kamila - mają pierwszy sezon za sobą. Zapraszamy Was do lektury naszych wrażeń. 

Zanim to jednak nastąpi, wprowadzę osoby, którym nazwa Castlevania nic nie mówi (są to w ogóle tacy?). Jest to seria gier komputerowych wydawana w Japonii przez studio Konami od 1986 roku. Do tej pory wyszło około 40 gier, na prawie wszystkie popularne platformy. Saga luźno nawiązuje do powieści Brama Stokera pt.  "Drakula".

Właściwie, to jedynie postać Vlada Tepesa, lokalizacja powieści w Rumunii oraz realia historyczne pochodzą z książki. W grze wcielamy się w mężczyznę z rodu Belmontów, legendarnych łowców wampirów. Drakula co sto lat budzi się w swym zamku i przywołuje hordy demonów, by gnębiły rodzaj ludzki, a Belmonci próbują mu w tym przeszkodzić. Tyle.

Pewnie chcielibyście już przeczytać, co nam się podobało w serialu, ale cierpliwości.

W serialu Netflixa w reżyserii Worrena Ellisa obserwujemy świat z perspektywy Trevora Belmonta, cynicznego, przez połowę filmu pijanego, ale nieodparcie uroczego (i nieogolonego, tak, tak) wojownika, który błąka się po wsiach i miasteczkach Walachii. W jednym z miast zostaje, chcąc nie chcąc, na nieco dłużej. Bardzo chciałby się z niego wyrwać (jego imperatyw jest bardzo prosty "napić się, zjeść coś, przespać i ruszyć dalej"), ale okoliczności każą mu zostać.

To teraz danie główne, czyli odpowiedź na pytanie: Dlaczego jest to jedna z najlepszych ekranizacji gier ever? Obie z Kamilą mamy to samo zdanie na temat całokształtu filmu.

Kamila: Bo jest inna, bo jest odważna i dojrzała. Doskonale przekazuje myśl przewodnią, czyli spaczenie obłąkanego kościoła. Obłuda, jaka bije z jego przedstawicieli, jest aż karykaturalna. Wierzyć się nie chce, że zaściankowa Wołoszczyzna jeszcze wierzy w ich działania, z drugiej strony, warto zapytać, kogo boją się bardziej. Demonów, czy gniewu Bożego? 

Krótka forma zmusiła scenarzystę do maksymalnego skupienia się na tym, co najważniejsze. Serial jest dobrze zbalansowany, a jednocześnie jego budowa jest elegancka. Nie jest to jazda bez trzymanki. Wampiry do czegoś zobowiązują, heloł! 

Krwiopijcy są brutalni, wszechwładni, dostojni. Wprawdzie jeden zakochuje się w ludzkiej kobiecie, ale nie migoce w słońcu, więc możemy mu to darować. Zresztą, wątek romantyczny nie tylko na mnie zrobił wrażenie.

Kamila:  Podobały mi się relacje Draculi z piękną blond lekarką. Dumna, odważna kobieta, która wkracza w życie człowieka bezdusznego, potrafiła oczarować go swoim oddaniem ludzkiej rasie. Kiedy inne takie związki opierają się na fanatycznym zauroczeniu, tu mamy dwójkę (nie)zwyczajnych ludzi, gdzie jedno jest mentalnie pokrzywdzone, a drugie daje mu oparcie i buduje zaufanie. Najlepsze 7 minut serialu, to dla mnie właśnie wstęp do historii.

Trevor Belmont z jego typową miną, która mówi: "mam to gdzieś".

Nie jest to też bajeczka dla dzieci. Owszem, są tam dzieci... ale głównie jako jedzenie dla demonów. Tak. Ilość zjedzonych niemowląt sztuk dwie. W moim odbiorze serial jest dość krwawy, ale zależy to od wcześniejszego nastawienia.

Kamila: Może jednak oczekiwałam więcej obrazoburczych scen po zapowiedziach twórców, bo na mnie ilość krwi zrobiła wrażenie bardzo sterylne. O tym jednak więcej opowiem przy grafice. Natomiast mocnych scen nie zabrakło. 

A skoro już mówimy o krwi i rzezi, to przejdźmy od razu do kwestii grafiki. Ja nie mam żadnych zastrzeżeń - rozległe pejzaże, stonowane, ponure kolory są dobrym tłem dla dramatów postaci, nic nie odwraca uwagi od ich wyrazistych twarzy, na których świetnie oddane są emocje... właściwie jedyną żywą barwą jest czerwień - czerwień krwi i ognia. Razem tworzy to piękny obraz.

Kamila: I tutaj wchodzą zarówno wielkie plusy, jak i minus, który sprawiał, że każdy kolejny odcinek walczyłam z poczuciem "Coś tu kurde nie żyje". Od pierwszej minuty na planie pojawiają się bardzo, ale to bardzo wyraziste postacie. przyciągają wzrok i zachwycają detalami. A za nimi tło, martwe. Specjalnie powtarzałam niektóre sceny, bo nie dowierzałam, że tło może być tak bardzo ''tłem''.  Nie dość, że nieruchome, to narysowane w sposób, który mówił ''Nie patrz na mnie, patrz na bohatera''. Nigdzie nie kapała krew, świeczki z nieruchomym płomieniem były tylką jasną plamą. Wszystko było martwe, a przecież krew to życie. Czemu nic tam nie ciekło po ścianach? Dlatego nawet najmroczniejsze sceny nie zacierały tego wrażenia. I o ile z początku było to przyjemne, to z czasem czułam się, jakbym oglądała wspaniałe postacie, rzucone brutalnie na greenscreena, na który zabrakło czasu.  Monumentalne grafiki nikły przy ekspresji bohaterów.

Stylistyka oparta jest o japońskie anime, ale z rodzaju tych poważnych, wyrazistych - mi kojarzyła się z niektórymi Ghostami. Na szczęście nie ma "głupich twarzy", które miałyby pełnić rolę komicznego przerywnika.

Kamila: Chwała im za to. Z tego się niestety wyrasta i to w anime czasem drażni. Tutaj spełnili obietnicę dorosłego podejścia do tematu. Antyfani mangi będą w stanie z przyjemnością obejrzeć Castlevanie, bo nie ma w niej japońskiej infantylności.

Właściwie nie wiadomo, kto jest gorszy - demony czy księża?

Ale dość o statycznej grafice, to w końcu film, a nie komiks. Animacja jest piękna, klasyczna, poklatkowa. Zupełnie nie przypomina jakiegoś komputerowo-plastikowego niewiadomoco (jak w Appleseed). Niesamowicie wyglądają sceny walki, ponieważ, mimo że nierzeczywiste, to oddane zostały z dużą pieczołowitością. Nie mamy półgodzinnego najazdu na szarżujących na siebie wrogów i krótkiego rozbłysku towarzyszącego zwarciu. Walka jest szybka, ale pokazane są całe postacie, przez co możemy docenić ich zwinność, siłę, brutalność. Gdyby odjąć krew, to mielibyśmy rezultat porównywalny z innym nie-japońskim anime, Avatar: The Last Airbender.

Kamila: Mnie najbardziej urzekła scena walki w karczmie. Szybkie, krótkie ruchy. Przerwa na zbadanie przeciwnika, przyczajenie i... ciach! Wyglądało to bardzo realistycznie. Do tego beznamiętna mina Belmonta i wyszlo całkiem fajnie.

Mi bardziej podobała się finałowa walka.

Ale film nie tylko animacją żyje. Równie ważna jest ścieżka dźwiękowa. Co o niej myśli Kamila?

Kamila: Muzyka mnie rozwaliła. Szczególnie scena, o której juz wspominałam, ta w karczmie. Momenty przeplecione były urywkami muzyki dawnej, z typowo karczemnym klimatem pijaństwa. Wesolutka nuta grana na słowiańskich instrumentach, przerywana dźwiękiem stali i cisza na odpoczynek. Wracała co chwilę, i nadała temu pojedynkowi niebywałego klimatu a jednocześnie rozbawiła mnie niemożliwie. Drugi odcinek chyba najlepszy.

Muzyka, jak w przypadku serii gier komputerowych, jest świetnie dobrana, a miejscami zaskakująco współczesna. Ale tym, co zasługuje na oddzielną pochwałę, jest dubbing. Podkreślę, żeby nie ulegało wątpliwości - to był polski dubbing. Głęboki głos Drakuli, w którego wciela się Andrzej Blumenfeld, ochrypły, przepity tembr Trevora - nawet gdyby animacja mi nie pasowała, z przyjemnością bym serialu słuchała. W wersji angielskiej w Trevora wciela się wprawdzie Richard Armitage (Thorin <3), ale Tomasz Borkowski też wypada świetnie.

Kamila: Dubbing wywalił mnie z przysłowiowych kapci natychmiast. Jestem fanem spolszczania, bo mamy aktorów zdolnych i o pięknych, klimatycznych głosach. To, że czasem w grach nie wychodzi, to nic. Trzeba próbować! Castlevania udowodniła, że da się i mamy talent, tylko brakuje obycia. Gdzieś nawet mignął mi głos Jaskra, granego przez Jacka Kopczyńskiego. Dialogi były wiarygodne, zero frustracji. Tłumacz postarał się, by polski dubbing brzmiał po polsku.

Serial bazuje na Castlevania III: Dracula Curse, ale nie trzeba znać serii gier, by odnaleźć się w filmie.

Podsumowując - film bardzo nam się podobał i mamy nadzieję, że przekona on producentów o tym, jak wielki potencjał drzemie w grach. Przy okazji mogłyśmy się też przekonać, że lepiej wypada serialowa adaptacja. Trzymamy kciuki za kolejny sezon oraz za serial o Asasynach.

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze