Dead Cells - recenzja

  • Autor: Michał Hawełka
  • Opublikowano: 20 Sierpień 2018
  • Komentuj 1

Kilka ostatnich lat przyniosło niesamowity “boom” na wszelkiego rodzaju roguelike’i czy gry z gatunku metroidvania. Produkcji tego typu pojawiało się naprawdę sporo, ale tylko nieliczne, takie jak Rogue Legacy czy Hollow Knight, zapadły graczom w pamięć. Teraz trzeba będzie do tego elitarnego grona dołączyć Dead Cells, które w końcu opuściło Early Access i doczekało się oficjalnej premiery.

Zanim zagłębimy się w świat Dead Cells wyjaśnijmy sobie parę pojęć:

Cechą charakterystyczną gier roguelike jest znaczna losowość świata. [...] W większości gier roguelike śmierć postaci gracza kończy rozgrywkę, bez możliwości powrotu do ostatnio zapisanego stanu gry.  - Wikipedia o roguelike'ach

Metroidvania - Odmiana gier akcji i przygodowych, w której postać gracza przemierza sieć dwuwymiarowych, połączonych ze sobą lokacji tworzących jeden spójny świat. W trakcie rozgrywki bohater wielokrotnie spotyka na swojej drodze zamknięte przejścia, do których dostęp odblokowuje w miarę czynionych postępów – wymogiem jest posiadanie odpowiedniego ekwipunku lub umiejętności. - Słownik Gracza, Gry-online.pl

Produkcja studia Motion Twin to można powiedzieć standardowy przykład rogalika z elementami metroidvanii. Są losowo generowane korytarze? Są. Jest permadeath? Jest. Czy świat gry jest rozległy? Zdecydowanie. Czy trzeba stopniowo odblokowywać dostęp do dalszych lokacji? Jak najbardziej. Jeśli po tej krótkiej sesji Q&A poczułeś się zainteresowany to przejdźmy do szczegółów.

Zabawę zaczynamy jako bliżej niezidentyfikowany zlepek komórek wypadający z pewnego rodzaju rury. Chwilę później zlepek ten znajduje bezgłowe ciało i przyczepia się do niego, dzięki czemu zyskujemy drugie życie. No i ruszamy w świat pełen przeciwników. Jaki jest nasz cel? Pokonać ostatniego bossa. Gra niespecjalnie próbuje nas oszukiwać, że chce nam przekazać głęboką fabułę. Nie, tutaj elementy fabularne są szczątkowe i w zasadzie można je pominąć, bo nie wnoszą nic do rozgrywki. Tutaj chodzi o pokonywanie przeciwników, zbieranie skarbów i eksplorowanie mapy. A to zostało wykonane naprawdę dobrze.

Cała gra rozgrywa się w konwencji dwuwymiarowej platformówiki. Do dyspozycji gracza został oddany całkiem spory arsenał, ale żeby poszczególne bronie zdobyć, musi się nam poszczęścić bo te leżą w losowych miejscach na mapie, lub są dostępne w sklepach, również losowo rozmieszczonych. Wraz z postępami w rozgrywce odblokowujemy jednak dostęp do lepszych łuków, mieczy czy sztyletów, a co za tym idzie zwiększamy szansę na to, że wystartujemy z czymś naprawdę dobrym. Mi osobiście najlepiej biegało się ze sztyletami i łukiem (bo możemy mieć na sobie dwie bronie i dwa “wspomagacze”). Dzięki temu mogłem wykonywać serie szybkich ataków. Do tego dokładałem dwie wieżyczki automatyczne jako dodatek i w zasadzie nie martwiłem się o swoje życie. I to jest moim zdaniem siła tej produkcji - każdy gracz musi znaleźć tu swój styl, który maksymalnie ułatwi mu rozgrywkę. Dla mnie były to sztylety i wieżyczki, a widziałem graczy, którzy preferowali bieganie z powolnym młotem i dodatkami zwiększającymi DPS.

Nie samą jednak walką człowiek żyje w Dead Cells. Tak naprawdę najważniejszymi elementami rozgrywki są ruchy, które nasz bohater może wykonywać. Na początku jest to unik (czyli przetoczenie się) i potężny atak z wyskoku. Zwłaszcza unik to ważna umiejętność, bo jest ona w zasadzie używana niemal bez przerwy w trakcie całej gry. Na szczęście produkcja podpowiada nam kiedy uniku użyć poprzez wykrzykniki nad głowami przeciwników. Jeśli gracz nauczy się go odpowiednio wykorzystywać - jego życie w Dead Cells znacznie się wydłuży. Oprócz tego dostajemy do dyspozycji jeszcze możliwość wspinania się po lianach, niszczenie podłoża z wyskoku i biegania po ścianach. Każdą z nich musimy odblokować pokonując elitarnego przeciwnika w poszczególnych lokacjach. O ile zdobycie pierwszej z umiejętności było dla mnie wyzwaniem, tak kolejne były już stosunkowo proste (rzuciłem moje super wieżyczki i biegałem w kółko aż poradziły sobie z bossem). Co ważne, każda z umiejętności tak naprawdę odblokowuje dostęp do kolejnych lokacji i odblokowuje je na stałe, nie musimy ich zdobywać po śmierci.

W Dead Cells jest permadeath czyli po śmierci zaczynamy od zera. Ale nie jest tak w stu procentach. W trakcie rozgrywki zbieramy komórki, które między lokacjami możemy wydawać na ulepszenia. Tych jest całkiem sporo - miksturki leczące, nowe bronie, lepszy sprzęt na starcie itp. Te ulepszenia są zachowywane na zawsze, więc jeśli w danym podejściu nam nie pójdzie zbyt dobrze, w następnym powinno być trochę łatwiej, bo na przykład dostaniemy lepszą broń na starcie. Nie sprawia to jednak że gra staje się łatwa. Zdecydowanie nie! Po prostu jesteśmy w stanie zajść coraz dalej, aż dotrzemy do końca. Mi dojście do ostatniego bossa zajęło ponad 20h, a to jest tak naprawdę dopiero początek zabawy, bo po jego pokonaniu zwiększa się poziom trudności i lecimy od początku. Dzieje się tak 4 razy, a każde kolejne zwiększenie poziomu trudności sprawia, że tracimy na przykład miksturki leczące, że na mapie pojawia się dużo więcej przeciwników, czy są oni po prostu bardziej wymagający.

Sami przeciwnicy to też element zasługujący na osobny akapit. O ile na początku mamy standardowy zestaw tak im dalej w las tym robi się coraz ciekawiej. Pojawiają się teleportujący zabójcy, piraci strzelający z armat czy muchomory trzęsące ziemią. Jest ich rodzajów całkiem sporo i większość wymaga do pokonania jakiejś konkretnej taktyki. Co jakiś czas trafimy też na bossów. Tutaj taktyka odgrywa jeszcze większą rolę, bo ci przeciwnicy mają naprawdę długie paski życia, a dodatkowo są potężniejsi i posiadają specjalne umiejętności. Dlatego najprawdopodobniej pierwsze (kilka) spotkanie z każdym bossem posłuży raczej za rozpoznanie stylu przeciwnika a nie faktyczne próby walki. I dobrze! Bitwy z bossami są emocjonujące, a zwycięstwo daje niesamowitą satysfakcję.

Zanim przejdę do podsumowania to jeszcze parę słów o oprawie audiowizualnej. Graficznie gra przypomina stare platformówki, pixelartowy styl robi tutaj robotę, bo to co widzimy na ekranie ogląda się bardzo przyjemnie. Do tego mimo iż grafika jest pikselowata, to twórcy przywiązują wagę do szczegółów - np. woda ładnie się rozpryskuje, gdy pokonamy przeciwnika to jego krew ląduje na ścianach i podłodze, a nasz bohater ma bardzo ładne animacje poruszania się. Również od strony audio jest nieźle. Muzyka jest klimatyczna i zależy od lokacji w jakiej się znajdujemy. Odgłosy walki i poruszania się są dobrze wykonane, solidna rzemieślnicza robota, nie ma się za bardzo do czego przyczepić.

Tak czytacie tą recenzję i się pewnie zastanawiacie - “tak ci się wszystko podoba, a czy jest coś co jest złego w tej grze?”. Na to pytanie trudno jest mi odpowiedzieć. Już bardzo dawno żadna gra mnie tak nie wciągnęła jak Dead Cells. Wszystkie elementy roguelike’a i metroidvanii są tutaj na właściwym miejscu. Wygląda i brzmi to całkiem nieźle. A dodatowo jest nawet tryb “Streamerski”, gdzie twitch chat może kontrolować co mocniejszych przeciwników lub wybierać perki dla naszego bohatera. Jeśli już musiałbym się do czegoś przyczepić to przyczepiłbym się do balansu broni. Niektóre z nich są po prostu bezużyteczne (Ciężkie buty, hello) i powodowały, że musiałem resetować rozgrywkę. Ale to tak naprawdę jedyny mankament jaki rzucił mi się w oczy. Jak dla mnie Dead Cells to póki co jedna z najlepszych gier tego roku i jeśli jesteście fanami rogalików, to nie możecie przejść obok tej produkcji obojętnie. Ba, musicie w nią zagrać!

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze