Alita: Battle Angel - recenzja
- Autor: Bartek Witoszka
- Opublikowano: 15 Luty 2019
- Komentuj 0
Idąc na najnowszy film Roberta Rodrigueza zastanawiałem się, jak tym razem zostanie przedstawiony cyberpunku; kolejne neo-noir w stylu Deus Exa czy Blade Runnera (które uwielbiam!), będące analizą naszych czasów i współczesnych trendów w dziedzinie technologii. A może będzie to raczej obraz żywszy, bardziej kolorowy, który z faktu tego, że dzieje się w cyberpunku nie będzie robił swojej głównej zalety? Z materiałem źródłowym (mangą autorstwa Yukito Kishiro) nie zdążyłem zapoznać się przed premierą filmu, dlatego nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań. Nie oznacza to jednak, że nie czekałem na “Bojowego Anioła” - pobiegłem na film w dniu premiery, na pierwszy możliwy seans. I nie zawiodłem się!
Na początku warto wspomnieć, że nie mamy do czynienia z “czystym” (bądź jak kto woli, klasycznym) cyberpunkiem, a raczej z postapokalipsą, której następstwem był właśnie cyberpunk. W tym pierwszym to chęć stania się Bogami, panami swojego losu, popycha ludzkość ku technologii. Wtedy właśnie dochodzi do podziału - na tych bogatych, których stać na wszczepy i modyfikacje i na tych, uważających takie rozwiązanie za coś wbrew naturze (coś nieludzkiego). W Alita: Battle Angel takie spory, czy bardziej dokładnie, cybernetyczny rasizm nie są problemem - ten stanowi wszechobecne prawo dżungli. I w tym całym zamieszaniu pojawia się Doktor Dyson Ido (grany przez Christopha Waltza), osoba, która swoją wiedzę z dziedziny automatyki i robotyki wykorzystuje, by bezinteresownie pomagać cyborgom. Mechaniczne części często się psują - trzeba je regularnie naprawiać lub wymieniać - a części skądś trzeba pozyskiwać, prawda? Idealnym miejscem do tego wydaje się składowisko odpadów, które pochodzą z wiszącego miasta marzeń (przynajmniej jest ono takie dla robotników i wyrzutków mieszkających na dole), Zalem.
Resztę znacie, scena odnalezienia Ality (którą genialnie zagrała Rosa Salazar) przez Doktora Ido dość często przewijała się w zwiastunach, zapowiedziach czy materiałach promocyjnych. Co dalej? Powrót do normalności, poznawanie Żelaznego Miasta (w oryginale Iron City) i chwytanie każdej najmniejszej chwili życia. Przynajmniej taki sposób proponuje Alicie Hugo (grany przez Keeana Johnsona), chłopak, który za dnia kręci się po mieście bez celu i od czasu do czasu pomaga Doktorowi w przemyceniu kilku trudno dostępnych części. Nie przypadkiem napisałem “powrót do normalności” - mimo, że Alita żyje, to nie pamięta nic ze swojego dawnego wcielenia. “Dostałaś szansę od losu by zacząć wszystko od nowa, niewielu ludzi ma taką okazję”. Jak się łatwo domyślić, ojcowski głos Doktora został zagłuszony przez nastoletnią ciekawość i obrazy z przeszłości, które czasami powracają, by dręczyć główną bohaterkę. Mimo że Alita posiada nowe ciało, to w jej podświadomości ukryte są pokłady potencjału, zwłaszcza tego bojowego. Jak dziewczyna to wykorzysta?
Już po kilkunastu minutach na pierwszy plan wychodzi relacja pomiędzy Dysonem a Alitą - doktor traktują dziewczynę jak swoję córkę. Uczy ją jak funkcjonuje Żelazne Miasto, opowiada jej o Rozłamie i wojnie, która doprowadziła do zniszczenia prawie całego świata i przede wszystkim próbuję ją wychować. Każdy wie, że nauka i wpajanie zasad nastolatkom nie należy do łatwych zadań. Doktor próbuje jednak jak może, by zapewnić Alicie bezpieczeństwo. Wychodzi mu to z różnym skutkiem (bójka w barze pełnym najemników i łowców nagród jest raczej średnio bezpieczna), ale szybko okazuje się, że Alita wcale nie potrzebuje ochrony. Przynajmniej w tym fizycznym aspekcie, bo w głębi ciągle jest zagubiona lub bardziej dokładnie, rozbrajająco niewinna. Szybko musi się jednak nauczyć, że świat wokół niej nie wybacza błędów, a każde działanie będzie miało swoje konsekwencje.
No właśnie, ale co to za świat? Alita: Battle Angel to zdecydowanie nie jest typowy cyberpunk. Wszystko pokryte jest rdzą, a nadszarpnięte zębem czasu protezy nadają całości tę postapokaliptyczną otoczkę, o której pisałem wcześniej. Bardzo spodobało mi się takie podejście do cyberpunku, bo jest czymś świeżym (ile można moknąć w tym deszczu?), a samo Żelazne Miasto przypomina raczej slumsy niż Deus Exowe Detroit. “Iron City” rządzi się swoimi prawami i nawet na stare części znajdą się chętni - po mieście krąży szajka, zajmująca się napadaniem na mniej ostrożne cyborgi, by odciąć, a potem sprzedać, ich mechaniczne kończyny. Dla kilku pospolitych morderców też znajdzie się miejsce, w końcu “Iron City” to miasto wyrzutków. Większość jego mieszkańców chce się przedostać do Zalem; wiszące miasto wydaje się rajem, gdzie każdy żyje tak jak chce, bez strachu o jutro. “Wolę rządzić w piekle niż służyć w niebie” - słowa te wypowiedziane przez jednego z mieszkańców dobrze oddają, jaka sytuacja panuje między “górą” a “dołem”. Część ludzi wybiera Żelazne Miasto, a część musi tam żyć. Przez cały film Alita waha się pomiędzy jednym, a drugim miejscem i to niezdecydowanie ma swoje konsekwencje. Wypadło to całkiem dobrze, ale wyraźnie czuć było, w którym kierunku zmierza cała historia. Nie jest to wada, bo dla mnie nie liczy się cel, a droga, jaką do niego doszliśmy; znaczy to mniej więcej tyle, że fabuła jest przewidywalna - tak napisałby pewnie “prawdziwy” recenzent.
W produkcji Roberta Rodrigueza wyraźnie widać przemianę (a nawet klika przemian), które Alita przechodzi w trakcie swojej przygody. W jednej chwili jest zagubioną, niewinną i totalnie zauroczoną w Hugo dziewczynką, tylko po to, by za chwilę stać się zbuntowaną nastolatką, która robi to tylko po to, by postawić na swoim. No i po części jej się udało, została wojownikiem - a raczej aniołem w ciele wojownika. Alita często płacze, jest jej przykro lub odczuwa typowo ludzkie potrzeby i emocje - mimo tego całego metalu nie jest bezdusznym robotem. Chyba najbardziej czuć to podczas rozwijania się wątku miłosnego (nie, to nie spojler, w końcu premiera w Walentynki, nie?), który, nie ukrywajmy, jest dość standardowy. Ale czy to źle? No właśnie nie, bo dzięki temu całość jest jeszcze bardziej niewinna i przez to piękna. Już jest pewnie po Walentynkach (ja piszę to od razu po przyjściu z kina), ale warto pójść na ten film we dwoje - nawet jak ktoś nie przepada za fantastyką, to i tak znajdzie w “Battle Angel” coś dla siebie.
Film należy docenić również ze względu na fajerwerki, bo zdecydowanie jest na co patrzeć, a same efekty specjalne i sceny walki robią pozytywne wrażenie. Prawie całkowicie zrezygnowano z broni palnej i skupiono się głównie na walce wręcz. Ale przecież to blockbuster, więc zwiastun dobrze zaprezentował z czym mamy do czynienia - naprawdę nie ma na co narzekać od strony technicznej. Byłem na wersji z dubbingiem i pod tym względem również było znośnie. Oczywiście wszyscy puryści i przeciwnicy polskich wersji językowych powinni wybrać wersję z napisami, ale jak komuś wszystko jedno, to nie będzie żenady.
We're super excited to share @GiveTillyaHand's big moment with Hollywood Director @JimCameron. Tilly received her new bionic arms at the world premiere of the @AlitaMovie. #BionicsAreCool pic.twitter.com/jImioSdi5h
— Open Bionics (@openbionics) 14 lutego 2019
Wspomnieć należy również o Tilly Lockey (lub jak ktoś woli “Bionicznej Dziewczynie”), która pojawiła się na światowej premierze filmu w Londynie. Kim jest Tilly i czemu było to ważne? Po szczegóły odsyłam do wpisu Kamili, który popełniła prawie trzy lata temu; tutaj napiszę tylko, że Tilly w wyniku choroby w bardzo młodym wieku straciła obie ręce, ale dzięki firmie Open Bionics może normalnie funkcjonować. Jej protezy bardzo przypominają te, których używał Adam Jensen w serii Deus Ex. Dziś Tylli jest ambasadorką firmy i pokazuje innym, których dotknęła podobna tragedia, że augmentacja stanowi przyszłość w radzeniu sobie z tego typu przypadkami. Zachęcam do zapoznania się historią dziewczynki, a jeśli jesteście ciekawi ile prawdy jest w cyberpunkowych gadżetach, augmentacji i wszczepach, to odsyłam do mojego artykułu.
To o czym w końcu jest Alita? Dorastanie, miłość, walka, cyberpunk - taki miałem lekki strumień świadomości tuż po wyjściu z kina i chyba nie pomyliłem się zanadto. Mam nadzieję, że następna część (bo ta na pewno powstanie) będzie równie dobra jak “Battle of Angel” i nie trzeba będzie na nią za długo czekać.
Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!
Komentarze