Dwa zdania o... Heliborn

  • Autor: Adam Berdzik
  • Opublikowano: 19 Październik 2017
  • Komentuj 5

Szkoda, ale Heliborn dobrego pierwszego wrażenia nie robi. Im dalej w las, tym jest ciut lepiej, ale debiutancki projekt studia JetCatGames swojego potencjału chyba nie wykorzystał. O grze mówimy wraz z Mateuszem Łysoniem.

Sentyment. To właśnie on sprawił, że zwróciłem uwagę na Heliborn. Jeszcze w pierwszej połowie lat '90 poprzedniego stulecia miałem okazję pograć w genialną, przynajmniej dla kilkulatka, grę pod tytułem Apocalypse na Amigę 500. Założenia były dość podobne do tego, co dziś prezentuje nam Heliborn i kiedy zobaczyłem ten tytuł, to pomyślałem: ''o wreszcie coś, co pozwoli mi wrócić do tamtych czasów''. Wtedy jako młody berbeć siadałem za sterami helikoptera i ruszałem na niebezpiecznie misje nad Wietnamem. Wyszukiwanie i ewakuacja z dżungli przetrzymywanych przez Wietnamczyków amerykańskich więźniów sprawiały, że człowiek czuł się jak rycerz na białym koniu. 

I właśnie na powtórzenie tego uczucia liczyłem, kiedy zainstalowałem Heliborn, czyli debiutancką produkcję studia JetCatGames, która miała swoją premierę w zeszłym tygodniu. Gra jest przede wszystkim przeznaczona do rozrywki po sieci i bez wielkiej przesady można napisać, że całość jest silnie inspirowana hitami ze stajni Wargaming w postaci World of Warplanes czy War Thunderem od Gaijin Entertainment. 

Mateusz: Zapożyczenie rozwiązań od popularnych strzelanin sieciowych pokroju World of Tanks i World of Warplanes wyczułem natychmiast, dlatego w Heliborne spodziewałem się tego, co najlepsze i najgorsze we wspomnianych tytułach. Wprawdzie wszystkie śmigłowce otrzymały szczegółowo odwzorowany model na podstawie realnego pierwowzoru, ale obecne w grze parametry techniczne odbiegają od rzeczywistości. Siadając za sterami sześciu domyślnych helikopterów (podzielonych na szturmowe, desantowe i zwiadowcze) musimy przygotować się na grinding punktów potrzebnych na zakup kolejnych 44 maszyn, podzielonych na cztery generacje. Na szczęście gra nie umożliwia przyspieszenia postępu za pomocą mikropłatności, co wydaje się jedynym aspektem, który z miejsca stawia projekt studia JetCatGames ponad innymi grami tego typu.

Nie wiem, może to oczekiwanie, że uda mi się odtworzyć to uczucie sprzed ponad 20 lat sprawiło, że wobec Heliborn miałem spore nadzieje. Tymczasem pierwszy kontakt z grą całkowicie mnie z tych nadziei obdarł. Nie czepiam się grafiki, która na pewno Was nie powali, ani dźwięków, ot dźwięki jak dźwięki, ani nawet interfejsu, ale kurcze tej grze brakuje jakiejkolwiek wyrazistości. Ot, pozornie bez celu latamy po mapie, strzelamy do innych helikopterów, czy niszczymy umocnienia naziemne. Nie ma tu żadnej emocji, żadnego efektu ''wow''.

Mateusz: Pierwsze minuty spędzone z Heliborne były istnym sprawdzianem mojej cierpliwości. Wprawdzie gra uruchomiła się za pierwszym razem bez jakiejkolwiek ingerencji w plikach gry (co naprawdę mnie zaskoczyło), ale nieczytelne i w pewnym sensie starodawne menu w połączeniu z brakiem jakiegokolwiek wprowadzenia w postaci samouczka natychmiast skierowało moje palce ku zbawiennej kombinacji ALT+F4. Oczywiście można stanąć w obronie twórców, zasłaniając się stylem wzorowanym na grach sprzed dekady i skomplikowanymi mechanikami, które miały oddać klimat dawnych tytułów, ale będzie to naprawdę naciągane usprawiedliwienie. Moim zdaniem jest to zwykłe lenistwo i ignorancja ze strony autorów, którzy wycenili swoje "dzieło" na (aż!) 20 euro. Początkowo myślałem, że nieprzystępny interfejs i menu główne miało za zadanie wyselekcjonować prawdziwych miłośników helikopterów, ale wyszukiwarka serwerów była równie skopana i nieintuicyjna, dlatego tę teorię można od razu odrzucić.

Ilość maszyn, zarówno Zachodnich jak i Sowieckich, powinna zadowolić każdego

Okej, przejdźmy do głównych bohaterów gry - helikopterów. Gra oferuje kilkanaście modeli maszyn, które dziś można spotkać w armiach całego świata. Grę zaczynamy jednak latając na pierwszej generacji śmigłowców, z czterech dostępnych, podzielonych na klasy, o których pisał wyżej Mateusz. Problem jest jednak w tym, że maszyny mało czym się od siebie różnią i zadania śmigłowca szturmowego z powodzeniem można wykonywać helikopterem, dajmy na to, transportowym.

Mateusz: W założeniu bitwy powinny być bardzo dynamiczne, a śmigłowce z podziałem na trzy klasy powinny spełniać ściśle określone zadania. W praktyce jest jednak inaczej, ponieważ większość graczy lata bez celu nad polem bitwy, zamiast spełniać proste polecenia polegające na niszczeniu, zabezpieczeniu i dostarczaniu żołnierzy na zdobyte punkty. Pieczę na przejętym przez nas terytorium sprawują przeciwlotnicze oddziały (w postaci posterunków, czołgów kierowane przez sztuczną inteligencję). Niestety, brzmi to lepiej, niż wygląda, ponieważ praktycznie każdy aspekt rozgrywki nie został dopracowany w stu procentach. Rakiety są za mocne, karabiny maszynowe żałośnie słabe, jednostki AI trafiają celnie, nie zważając na dzielące nas masywy górskie i miejscami absurdalną wręcz odległość.

W jednym z Mateuszem się nie zgadzamy: sprawa sterowania. Jeden z największych zarzutów, jakie poczyniłem grze, to właśnie sterowanie. Rozumiem arcade'owe podejście, bo przecież Heliborn na pewno nie można nazwać symulacją, ale kierowanie ''chopperem'' jest bardzo toporne i wymaga przyzwyczajenia. Liczyłem na nieco bardziej realistyczne latanie, coś, co może podchodzić pod Armę, ale szybko zrozumiałem, że nie mam co na to liczyć. 

Ostatecznie jedyne, co spodobało mi się podczas rozgrywki, to samo sterowanie, które w pewnym stopniu oddawało zachowanie śmigłowców w realnym świecie. Na wyróżnienie zasługują również niezbalansowane, ale zróżnicowane bronie, nad którymi możemy dowolnie przejmować kontrolę zależnie od obecnej na froncie sytuacji. Innymi słowy, podczas atakowania wrogich fortyfikacji i oddziałów (które objawiają się za pomocą magicznych kwadracików) mamy pełne ręce roboty, ponieważ możemy prowadzić ostrzał z kilku stron helikoptera… o ile nasza maszyna posiada dobrze rozmieszczony arsenał.

Mateusz poruszył ważną kwestię - sama akcja, jak już przebrniecie przez menu, może się spodobać, bo bitwy rzeczywiście są dość intensywne. Z ziemi walą do nas działka przeciwlotnicze, a na niebie czają się śmigłowce wroga. Na nudę, przynajmniej na początku gry, na pewno nie można narzekać, bo dzieje się sporo. 

Mateusz: Ze względu na to, że Heliborne jest pierwszym projektem stworzonym przez kilkuosobowe studio JetCatGames, muszę przyznać, że pomimo wszystkich swoich wad jest jak najbardziej grywalny. Problem stanowi jego absurdalna cena, ponieważ prezentowany przez niego poziom przypomina jakością gry dodawane swego czasu do podrzędnych czasopism, a nawet płatków śniadaniowych. Nie wiem, do jakiej części graczy twórcy planowali trafić, ale pomimo swoich wad Heliborne posiada małą, ale aktywną grupę fanów i szczerze mówiąc nie wiem, czy są to miłośnicy helikopterów, czy weterani wojenni, którzy wspominają lata spędzone w kokpicie. Szkoda tylko, że na rynku znajdziemy znacznie lepsze i w dodatku darmowe tytuły, które oferują znacznie większą zawartość.

To, co napisał Mateusz, to chyba najlepsze podsumowanie Heliborn. Gierka jest ''okej'', ale nic więcej. Najpewniej spodoba się tym, którzy uwielbiają wszelkiego rodzaju ''latadła'', ale reszta może sobie spokojnie odpuścić. Szkoda, bo, jak wspomniałem na wstępie, apetyty były spore. 

Mogło być naprawdę nieźle, wyszła średniawka

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze