Teotihuacan: Miasto bogów

  • Autor: Kamila Zielińska
  • Opublikowano: 06 Marzec 2019
  • Komentuj 14

Teotihuacan to określenie Miasta bogów, starożytnych ruin i symbolu Meksyku. Potężne kamienne piramidy do dziś budzą podziw, ale ich budowa z pewnością nie była prosta. Strategiczna gra Teotihuacan również nie ułatwi nam budowy świętego miejsca.

Uwielbiam planszówki i choć nie mam stałej ekipy do grania, to korzystam z każdej możliwej okazji, by odkryć nową ciekawą grę. Nie jestem na bardzo zaawansowanym poziomie, dlatego zazwyczaj szukam gier z niskim progiem wejścia. Nie przeszkadza mi złożoność i długość rozgrywki (Gra o Tron w końcu krótka nie bywa, a wciąż ją uwielbiam), ale faktycznie są rzeczy, które w Teotihuacan podpasują tylko starym wyjadaczom, a średnio zaawansowani i początkujący niestety przy budowie piramidy polegną.

Antytalent budowniczy

Teotihuacan: Miasto bogów, to jedna z najnowszych gier planszowych wydanych przez Portal Games. Premierę miała nieco ponad tydzień temu i niewiele wcześniej o niej wiedziałam. To jest jedna z tych gier, które bierzecie do ręki i czujecie, że jest potwornie ciężka, czyli wyładowana stertą pionków, płytek, żetoników i całej masy innego uroczego barachła (bez skomplikowanych figurek, ale wciąż bardzo porządnie wykonane). Pudło wypchane po same brzegi, sześcioczęściowa plansza złożona na trzy ukrywała nieco swój rozmiar,  na starcie widać, że ta budowa nie spełnia przepisów bhp dla początkujących.

W teorii jest to gra dla średniozaawansowanych, a oceny w sieci są bardzo pozytywne. Nie miałam więc powodu przypuszczać, że nie poradzimy sobie w 4-osobowej ekipie, w której trzy osoby są na właśnie takim poziomie, a tylko jedna styczność z planszówkami miała raczej sporadyczną. Z entuzjazmem ruszyliśmy budować imperium Azteków, o którym głośno będzie w podręcznikach do historii.

Otwierając instrukcję poczuliśmy, że inteligencja spadła nam o 10 punktów

Z początku szło nieźle. Większość elementów była jasno rozrysowana w podręczniku, ale niektóre zostały opisane słownie, dodatkowo niekoniecznie zrozumiale. Działaliśmy intuicyjnie, dopasowując elementy do swoich miejsc. To, czego nam zabrakło chyba najmocniej, to rysunek ułożonej planszy na początku instrukcji, gdzie wyjaśniono by, która z 6  plansz akcji jest kuźnią, która jest koszarami i tak dalej. Przez to wszystko, samo przygotowanie jej w taki sposób, by można było rozpocząć grę, zajęło nam bite dwie godziny, a im dalej w las, tym mniej rozumieliśmy. I nie było tak, że siedzieliśmy zmieszani, zagłębiając się w porywającą lekturę instrukcji, o nie. Wszystko rozgryzaliśmy na bieżąco, tylko że im dalej w las, tym bardziej te etapy przestawały nam się łączyć w jedną całość.

Ostatecznie rozdaliśmy sobie wszystkie surowce, czyli kakao, drewno, złoto i kamienie, Rozdzieliliśmy po polach naszych robotników w postaci k6-stek (kości sześciennych). Ułożyliśmy fundament naszej przyszłej świątyni i… Zwątpiliśmy.

Nigdzie do tego momentu nie było opisu konkretnych elementów gry oraz ich przeznaczenia. Do czego posłużą, jak się nimi posługiwać, co gdzie przekładać - tego mogliśmy się jedynie domyślać. Skończyło się więc na tym, że troje graczy (ze mną na czele) rozkładało przez  dwie godziny planszę, z której nic nie zrozumieli. Wiecie co zrobił nasz początkujący kolega? Odpalił Netflixa. Tak właśnie, odbił się od takiego progu wejścia, chociaż to nie była jego pierwsza planszówka w życiu.

Pierwsza cegła fundamentu piramidy – czyli pierwszy krok budowy Miasta Bogów

Zazwyczaj grając zadaję sobie pytanie, co mi da ten ruch? I wtedy pojawiają się mniej lub bardziej rozsądne odpowiedzi w mojej głowie. Tutaj pojawił się pierwszy problem: otóż, mamy 3 rodzaje ruchów (omówimy je dalej w mechanice gry), które mają swoje konsekwencje. Niestety, podążając za instrukcją przygotowania graczy i wykonania pierwszych kroków kompletnie nie widziałam sensu wykonania któregokolwiek z nich.

Wyglądało to mniej więcej tak, że w fazie przygotowania gracza pozyskaliśmy sporo zasobów startowych, po czym nagle w pierwszej turze pozyskaliśmy ich kolejną partię. Oprócz zwiększenia zasobów nie zmieniło to w naszej sytuacji nic. Plansza dalej wydawała się niezmieniona, a my dalej nie rozumieliśmy, jakie efekty przynoszą nasze poczynania. Nigdzie też do tej pory nie pojawiło się wyjaśnienie, do jakich efektów po turze powinniśmy dążyć. Kto wygrywa, jakie punkty zbierać, czy może jednak skupić się na budowaniu?

Gra nie wprowadza nas powoli w swój stopień trudności, a pierwsze kroki są tak samo skomplikowane jak te późniejsze. Oprócz różnych ruchów możemy wykonywać dwa rodzaje akcji,: pozyskiwania kakao i odprawianie rytuałów. Te drugie znowu wiążą się z różnymi efektami w  zależności od planszy akcji, na której chcemy wykonać działanie (plansze akcji to 6 modułów głównej planszy, które losowo rozkładamy na początku fazy przygotowania gry). Akcje w kamieniołomach czy lesie wiążą się z awansem na poziomach świątyń (w 3 kolorach), a w Pałacu z dodatkową akcją. Co jednak dają te awanse w świątyniach? Bardzo szybko dotarliśmy na ich szczyty. Chociaż można zająć jedynie puste pole, więc właściwie usadziliśmy się zamiennie na podium każdej z nich. Stało się to prawie na początku rozgrywki, a nasza piramida wciąż stała w miejscu.

Co zataił przed nami architekt piramidy?

W pudełku znalazł się tajemniczy kafelek heksagonalny, który miał narysowany wulkan i totalnie inne znaczniki. Dobrych kilka minut staraliśmy się zrozumieć do czego może on pasować. Odpowiedź znalazła się na końcu instrukcji, gdzie okazało się, że jest to tylko dodatek do zupełnie innej gry, Robinsona Crusoe: Przygody na przeklętej wyspie. To tylko jedna z wielu dodatkowych atrakcji, które gdzieś nam umknęły w drodze na szczyt. Wcześniej kartkując instrukcję nie trafiłam na tę upchniętą gdzieś z boku informację.

To jeden z przykładów, które pokazują, że problemem nie jest sama gra, a prowadzenie nas przez jej początek. Tutaj zawiodła instrukcja, która bardzo często na końcu dopiero odkrywa coś, co mogłoby wspomóc rozgrywkę już na początku. Widać to w momencie, kiedy dochodzimy do końca instrukcji, do działu poświęconego trybowi solowemu. Okazuje się, że można grać z botem, czego wcześniej nie wiedziałam, bo gra wszędzie oznaczona była jako 2-4 osobowa. Ostatecznie wszelkie ułatwienia dla początkujących znajdziemy właśnie tam, podobnie jak alternatywny tryb dla wytrawnych graczy.

Bob Budowniczy w pigułce – czyli kilka słów o rozgrywce i mechanikach

Rozpoczynając rozgrywkę możemy zdecydować się na turę standardową lub na odblokowanie swoich robotników. Z początku nie są zablokowani, więc pozostają nam standardowe akcje. W ramach naszej akcji możemy przemieścić jednego z robotników zgodnie z ruchem wskazówek zegara i maksymalnie 3 plansze akcji. Kiedy już wykonamy ruch, pojawi się przed nami kolejna ścieżka. Możemy tutaj zdecydować się między trzema akcjami. Pozyskaniem Kakao, które służy między innymi do odblokowywania robotników. Odprawieniem Rytuału na jednej z pięciu plansz, które dopuszczają taką możliwość, albo możemy zdecydować się na akcję główną, jeśli mamy wystarczający zapas kakao, by spełnić warunki.

W ramach wykonywania głównej akcji musimy liczyć się z kilkoma efektami, które różnią się w zależności od planszy akcji, na której ruch rozegramy. W efekcie możemy wzmocnić robotnika, pozyskać płytki technologii, zdobień, zdobyć punkty zwycięstwa lub wybudować domy arystokracji. Niektóre działania awansują również naszą postać na polach kolorowych świątyń. Trzeba więc intensywnie wczytywać się przy każdym ruchu w instrukcję, aby nie pominąć żadnego efektu tury.

Na koniec całej tury ostatni gracz (ten, który otrzymał symbol ostatniego gracza), może uruchomić dodatkową akcję. Na planszy mamy bowiem pola kalendarza, na których umieszczamy dwa znaczniki kalendarza: jasny i ciemny. To właśnie ostatni bohater może przesunąć jasny pionek do ciemnego, ale może się to zdarzyć również podczas dodatkowej mechaniki – Wstąpienia, czyli awansu jednego z robotników po uzyskaniu 6 poziomu na kości.

Zaćmienie – Punktacja

Jeżeli jasny znacznik dotrze na kalendarzu do znacznika ciemnego, to nadchodzi faza zaćmienia, czyli podliczenia punktów. W tym momencie kończy się rozgrywka Teotihuacan, a gracze mają do rozegrania ostatnią turę. Jest jeszcze wariant nagłej śmierci, czyli Mroczne Zaćmienie, które nie daje nam czasu na przygotowanie się do podliczenia punktacji i stanowi broń przeciwko graczom. W skrócie - Zaćmienie to po prostu system odliczania do końca gry.

Życie w Mieście Bogów

Daniel Tascini zaprojektował grę bardzo złożoną i wymagającą wprawy w rozgryzaniu mechanik. Mnogość płytek, kafelków, plansz i znaczników potrafi zawrócić w głowie, jeśli nie znajdzie się w ekipie ktoś, kto doskonale radzi sobie z odczytywaniem instrukcji do planszówek. Elementy są ponazywane w podobny sposób (ilosć płytek w grze przeraża, mamy tu płytki technologii, płytki zdobień, płytki piramidy, płytki do wszystkiego po prostu), przez co łatwo je pomylić, ciężko dopasować do odpowiednich miejsc, a przede wszystkim wyciągnąć z nich konsekwencje ruchu. Gra jest też mało emocjonująca, chyba że chodzi o frustracje, bo to właśnie czuła reszta mojej ekipy zaskoczona progiem wejścia.

Warto podkreślić jednak obecność trybu jednoosobowego. Próbowałam ogarnąć na nim zasady, których za pierwszym razem nie daliśmy rady rozpracować. Teotibot jest wdzięcznym towarzyszem, bo mogłam mu zabierać wszystko a on nie skarżył się, że oszukuję. Niestety, jest też nudny. Granie solo w gry bez prądu kojarzy mi się z układaniem pasjansa w dzieciństwie i na tym niestety też mogłoby się zakończyć. Jak ktoś wydaje 200 zł na pudło pełne dobroci, chce z niej korzystać i świetnie się ze znajomymi bawić. Oczywiście podziwiam takich, którzy czerpią z tego przyjemność, ale ja po prostu nie umiem grać sama ze sobą.

Poświęćmy minutkę dla oprawy gry. Tak wiele detali i kolorów i to na każdej części planszy, nawet tych ruchomych, robi wrażenie. Dodatkowo każda płytka ma swoją szatę graficzną w zależności od przeznaczenia, a kafelki piramid w zależności od zdobień. Teotihuacan jest piękną grą i wygląda bardzo profesjonalnie, ale potrzebuje również profesjonalnej ręki do ogrywania.

Kto trafi do Teotihuacan: Miasta Bogów?

Bardzo lubię gry, które za każdym razem wymagają innego podejścia, nowej strategii. Na początku gry, przy układaniu planszy, pojawia się element losowy, który modyfikuje każdą następną rozgrywkę. Dzięki temu nie da się powtórzyć schematu i gra nie zanudzi nas po 3 rozegranych partiach. Problemem jest jednak to, czy do tej gry w ogóle się przekonamy? Ja z pewnością bym jej nie kupiła i to nie dlatego, że jest zła, po prostu nie miałabym z kim w to grać. Nie mam wśród znajomych we Wrocławiu takiej ekipy, która czerpała by przyjemność z tak skomplikowanych zasad gry, kiedy samo zapoznanie się z instrukcją i przygotowanie planszy zajęło nam bite 3 godziny, a próba rozpracowania pierwszych tur kolejne dwie.

Jeżeli jednak macie taką grupę, to nie macie się nad czym zastanawiać. Gra jest przemyślana i widać, że twórca ma przysłowiowy ‘’łeb jak sklep’’. Trzeba mieć nie lada umiejętności, żeby wdrożyć na planszę tyle skomplikowanych mechanik nachodzących na siebie i jeszcze reagujących na czynnik ludzki. Z pewnością dla zaawansowanego zespołu to będą dwie godziny czystej, strategicznej rozrywki, a progu wejścia, który nas powstrzymał, nawet nie zauważycie.

A jeśli dziś zapytalibyście mnie, jak się w tej grze wygrywa, odpowiedziałabym tak: “Nie wiem nawet jak grać, nigdy nie pojmę jak wygrać’’.

 

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze