Lost in Space / Weekend z Netflix

  • Autor: Kamila Zielińska
  • Opublikowano: 16 Kwiecień 2018
  • Komentuj 5

Netflix lubi robić po swojemu. Własna Troja, własny Wiedźmin i własne Lost in Space. Reboot starego jak świat serialu i filmu, którego nie mam prawa pamiętać. Ale ciesze się, że mogłam poznać historię rodzinki Robinsonów w nowoczesnej oprawie.

Każdy ma swojego Getha, każdy jakieś hobby ma.

Cóż mogę powiedzieć. Jeśli Elonowi uda się kolonizacja wszechświata, to lepiej niech 30 razy upewni się, że na pokładzie nie będzie Robinsonów, przemytników i oszustek. Przydałby się również jakiś kodeks postępowania w przypadku spotkania z obcą cywilizacją, bo potem może się okazać, że najmłodszy członek załogi spłata Wam figla i zostanie jedynym prawnym opiekunem alieno-robota. Gdyby to nie był po prostu odnowiony zamysł z lat 60tych, to powiedziałabym, że Netflix padł na głowę z tymi pomysłami, ale na szczęście naiwność scenariusza tłumaczy oryginalna historia Zagubionych w Kosmosie.

To jest space opera i to w wydaniu najbardziej familijnego kina jakie istnieje. Koniec z ciężkimi dylematami moralnymi, z ustalaniem granicy człowieczeństwa, mniejszym złem i sprowadzaniem ludzi do liczb. Nie ta bajka. Zagubieni są tak zdolni, albo są takimi farciarzami jak komandor Shepard, że do samego końca każda misja samobójcza to dla nich dzień jak co dzień. Mają nawet własnego Legiona!

Siostry Willa - rozważna i romantyczna!

Pierwszy odcinek jest czarujący. Piękne krajobrazy, nowoczesny wygląd, sympatyczna rodzinka i lot na Alpha Centauri. Kolonizacja na pokładzie Śmiałka trwała sobie w najlepsze, aż Rodzinka R, czyli największy magnes na kłopoty jaki istnieje, nie pojawi się na pokładzie. Wtedy to wielką arkę atakuje obca cywilizacja a statek ulega awarii, która doprowadza do awaryjnego lądowania kilkunastu małych Jupiterków na dziwacznej planecie rodem z Avatara (wiecie, kwiatki reagujące na klaskanie itp.).

To wszystko dzieje się błyskawicznie, więc żebyśmy nie pogubili się w dziejach rodziny, pojawia się sporo retrospekcji usprawniających fabułę. I dobrze, bo wpadamy z jednej sytuacji kryzysowej do drugiej i czasem ciężko uwierzyć, że zwykli ludzie mogą mieć takie przeszkolenie! A oni jeden kryzys za drugim rozwiązują w mgnieniu oka i to bez strat w ludziach (no prawie). 

To są cywile?! Ich 10 letni syn rozłożyłby na teście studentów fizyki, a oni sami to chyba z Komandor Shepard do jednej klasy chodzili.

Najmocniejszym elementem jest Robot. Robota nazywam Legionem, bo jest bezczelnie podobny do getha. Jest świetną postacią, bo jest zagadką w oczywistej fabule serialu. No więc, nasz Legion jest neutralny. Ani zły, ani dobry. Wszystko zależy od widzimisię najmłodszego członka rodziny R, Willa. Wspólny wypadek złączył chłopca i robota dziwną, niezrozumiałą przyjaźnią, po czym Legion stał się ochroniarzem młodego. Ciekawe, ale dalej nie zmienia to faktu, że decyzje chłopca w sprawie przyszłości ''getha'' są absurdalne. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie doczekamy się ewolucji tego wątku. 

Ważnym motywem jest sposób traktowania Robota przez ludzi. Dla jednych niebezpieczna broń, dla innych wróg rasy, dla większości, niestety w tym także dla Willa, przedmiot. Biedny cyber gość poznał ludzi od najgorszej strony, gdzie każdy go wykorzystuje, miesza z błotem i jeszcze gada o nim w trzeciej osobie w jego obecności. Nic dziwnego, że długo nie wytrzymał kruchej przyjaźni małego Robinsonka. Pocieszenie znajduje u boku Dr. Smith, diabolicznej, żeńskiej wersji oryginalnego doktora Smitha z lat 60tych.

Planeta jest fascynująca. Tak zmienna i różnoroda. Gdyby tylko dało się na niej mieszkać...

Nie spodziewajcie się ochów i achów. Pukniecie się w głowę pewnie kilka razy w trakcie oglądania. W sercu poczujecie opór do braku rozsądku niektórych postaci i ich skrajnie nieodpowiedzialnych zachowań, ale to świetna przygoda. Prawdziwe przygodowe kino niczym Indiana Jones, tylko że w klimacie The 100, Avatara i Mass Effecta zlepionych w jedno małe, 10-odcinkowe cudo na idealny weekend z rodzinką.

Do tego zachwyci Was wykonanie. Robot jest fenomenalny. Zdjęcia Sama McCurdy'ego piękne (serio, chciałoby się żyć na tej bezimiennej planecie), a muzyka klimatyczna. Żadnych radiowych kawałków. 

Na imię nam Legion, bo jest nas wielu :D

Dobra, bez przeciągania. Jak lubicie kosmiczne spacery to zapraszam. Nie zmęczycie się, a przyjemne uczucie świeżości* w tym gatunku zostanie z Wami do kolejnej poważnej, mrocznej i przygnębiającej historii sci-fi. Te 10 odcinków zleci Wam błyskawicznie, a ja już za nimi tęsknie.

Danger Will Robinson!

* To nie jest żadna rewolucja, a jedynie odskocznia od obecnych zasad kręcenia takich filmów/seriali. Przykładowo nowa produkcja Netflixa TITAN nie daje wytchnienia i zalewa nas takim wewnętrznym sprzeciwem.

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze