Zelda: Breath of the Wild - Recenzja

  • Autor: Kamila Zielińska
  • Opublikowano: 25 Marzec 2017
  • Komentuj 1

Patrzymy na grę roku?

Patrzymy na grę roku?

Co byś zrobił po obudzeniu się ze stuletniego snu? Z pewnością nie to, co Link, który uzbrojony w same bokserki, smartfona i gałąź z pobliskiego drzewa po raz kolejny wyrusza ratować swój świat przed demonicznym Ganonem. Zacznę jednak od początku. Zelda: Breath of the Wild, bo o tej grze mowa, to jeden z niewielu tytułów startowych dla konsoli Nintendo Switch. Historia serii przygód dzielnego Linka zatoczyła koło, ponieważ tak, jak wcześniej w przypadku The Legend of Zelda: Twilight Princess, premiera najnowszej odsłony serii przesunęła się w okolice wydania nowego systemu od Nintendo, dzięki czemu trafiła zarówno na pierwotnie planowane Wii U oraz na debiutującego Switcha (Twilight Princess miała swoją premierę na GameCube i Wii). Nie można z czystym sumieniem powiedzieć, że Breath of the Wild sprzedaje najnowszą konsolę Nintendo, ponieważ po zakupie urządzenia, które nie zawiera w zestawie żadnej gry, nabycie Zeldy jest chyba jedynym rozsądnym wyborem. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Oddech Dziczy zarówno pod względem czasu gry, jak i jej jakości, stanowi ekwiwalent trzech albo czterech dobrych tytułów startowych.

I wygląda rewelacyjnie!

I wygląda rewelacyjnie!

Linia czasu gier z serii The Legend of Zelda jest dość skomplikowana. Breath of the Wild umieszczane jest najczęściej daleko w przyszłości na jednej z trzech równoległych odnóg. W każdym razie na tyle daleko, żeby Sheikah Slate, czyli smartfon lub tablet będący pierwszym przedmiotem otrzymanym w grze, stanowił zapomniany relikt przeszłości. Główny bohater, Link, budzi się po stu latach snu w Kaplicy Wskrzeszenia. Jak się później okaże, nazwa tego miejsca nie jest przypadkowa. Utrata pamięci sprawia, że w powrocie ze świata marzeń do okrutnej i smutnej rzeczywistości Linkowi musi pomóc księżniczka Zelda (niestety za pośrednictwem wiadomości w Sheikah Slate) oraz tajemniczy starszy pan, który zdaje się wiedzieć więcej, niż można by się po nim spodziewać. Wskazówek i porad wystarcza na zapoznanie się z fabułą, podstawowymi mechanikami oraz Wielkim Płaskowyżem, który stanowi niewielką część ogromnego świata, do którego zostajemy wrzuceni. W eksploracji pozostałej części oraz rozwijaniu głównej linii fabularnej otrzymujemy całkowitą swobodę, co pozwala na prowadzenie rozgrywki na własnych warunkach. The Legend of Zelda: Breath of the Wild to pierwsza odsłona z serii umieszczona w całkowicie otwartym świecie. Wiele obaw o doświadczenie Nintendo z tego typu grami zostało całkowicie rozwianych 3 marca, kiedy każdy gracz mógł poczuć Oddech Dziczy na własnym karku. Gra posiada fantastyczny koncept graficzny z elementami cel-shadingu, które sprawiają, że mimo braku fotorealizmu świat Hyrule wydaje się bliższy niż nigdy dotąd. Niemałą rolę odgrywa w tym wierna symulacja świata rzeczywistego w postaci mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy cyklu dnia i nocy oraz złożonego systemu pogody, który chyba jeszcze nigdy nie miał tak dużego wpływu na rozgrywkę. Pustynie gorące za dnia, zimne w nocy, ośnieżone szczyty gór, deszczowe bagna, tropikalne dżungle, wietrzne równiny czy burzowe, skaliste stepy - tylu biomów nie było chyba nawet w Minecrafcie. Przemieszczanie się po nich pieszo wydłużyłoby rozgrywkę do premiery kolejnego systemu od Nintendo, dlatego w każdym obszarze umieszczono wieżę obserwacyjną z teleportem. Aby je jednak odblokować, trzeba do nich dotrzeć - szybowanie lotnią czy jazda konno to zaledwie kilka ze sposobów szybkiego podróżowania. Orientację w przepastnych krainach zapewnia wbudowana w Sheikah Slate mapa z możliwością stawiania różnorodnych pinezek i naprowadzania gracza na wybrane cele.
Z otwartym światem wiąże się również otwarta rozgrywka - grzechem byłoby przejść obok wielkiej góry i nie skusić się na jej zdobycie i zrobienie zdjęcia z jej szczytu. Tak, zdjęcia - Sheikah Slate, jak na smartfona przystało, posiada wbudowany aparat. Uprzedzając pytania - tak, jest tryb selfie. Zainteresowanych odsyłam na blogi technologiczne z recenzjami urządzenia. Przykład wspinaczki jest tutaj istotny, ponieważ możliwość wdrapania się gdziekolwiek na cokolwiek - bardziej niż inne cechy gry - sprawia wrażenie całkowitej swobody. Twórcy Zeldy byli tego całkowicie świadomi, dlatego dzielnych odkrywców nagradzają przedmiotami, walutą, rzadkimi składnikami, spotkaniem z ogromnym potworem czy - w najgorszym wypadku - cudownymi widokami. Wspinać można się na wszystko: drzewa, potwory (!), domy, wodospady (!!), góry, łagodne zbocza, pionowe zbocza, a nawet zbocza odchylone w drugą stronę - oczywiście o ile nie pada deszcz, przez który zdarzało mi się utknąć pośrodku wspinaczki i odłożyć grę na bok, czekając na rozpogodzenie. Ponieważ The Legend of Zelda to gry, które są gatunkiem same w sobie, trudno znaleźć przykład znanej już produkcji oddającej sposób, w jaki prowadzona jest w nich rozgrywka. Link oprócz walki z napotkanymi potworami musi również rozwiązywać zagadki logiczne i podejmować zręcznościowe wyzwania. Wykonywanie pobocznych zadań i odkrywanie tysięcy ukrytych w grze skarbów również stanowią część gameplayu. Istotne jest też poznawanie historii poprzez czytanie umieszczonych w różnych miejscach tekstów, rozmowę z napotkanymi postaciami oraz odzyskiwanie utraconych wspomnień. 3180639-nintendoswitch_tlozbreathofthewild_presentation2017_scrn10_png_jpgcopy System walki jest dość rozbudowany, na szczęście Breath of the Wild posiada elegancko wszyty samouczek, który na odpowiednim etapie wprowadza gracza w niuanse ataku bronią w zwarciu, z dystansu, umiejętnego korzystania z tarczy i wyprowadzania ciosów w najlepszych ku temu momentach. W ogromnym świecie można znaleźć bogaty arsenał jedno- i dwuręcznych broni wszelkiego typu (niech pierwszy rzuci bumerangiem, kto nie rzucał we wroga kamieniem), tarcz i pancerzy, które mogą również wyposażać Linka w specjalne umiejętności, ale które również bardzo szybko bezpowrotnie się niszczą. Starożytny tablet pozwala na korzystanie z kilku run, które - poza tworzeniem i zdalną detonacją bomb - umożliwiają manipulację otoczeniem i wykorzystywanie środowiska w walce na naszą korzyść. Stanowią one również doskonałe narzędzie do rozwiązywania zagadek dostępnych przez kapliczki, które przenoszą Linka do specjalnie ku temu zaprojektowanych lokalizacji. Japończycy przygotowali dla was aż 120 takich miejsc. Życie w grze ułatwiają również potrawy i eliksiry, które w większości musimy przygotowywać sami. Warto zatem zbierać wszystkie napotkane składniki i polować na sympatyczne zwierzątka, aby móc ugotować sobie chociażby Duszone Przyprawione Mięsiwo Siły, które spożyte podczas walki zwiększy siłę Linka i przywróci utracone serduszka. Nazwa potrawy nie jest przypadkowa - kombinacji różnych dań jest chyba ponad tysiąc i nawet jeśli liczba różnorodnych efektów jest kilkakrotnie mniejsza, to należy się olbrzymi szacunek osobom, które wszystkie te przepisy opracowały (nie próbujcie ich w domu!).

Smacznego!

Smacznego!

Najnowsza część Zeldy pozwala na rozwój postaci w zaledwie dwóch obszarach - liczba serc będąca paskiem życia oraz wielkość okręgu reprezentującego wytrzymałość fizyczną Linka. Pośrednio można też rozwinąć postać ulepszając runy oraz powiększając pojemność ekwipunku. Fani klasycznych komputerowych RPG będą jednak zawiedzeni, ponieważ z uwagi na brak doświadczenia i rosnących statystyk kolejne walki z potworami zdają się nie przynosić zysku, a nawet gorzej - niszczą nasz ekwipunek. Czy ktoś tu popełnił ogromny błąd na etapie projektowania? Bynajmniej - gra jest stworzona z pełną świadomością i premedytacją. Poziom trudności jest wyważony tak, że w większości lokacji potwory, choć różnorodne, stanowią dla nas podobne wyzwanie. Oczywiście są też bossowie i obszary z nieco silniejszymi przeciwnikami. Aby się z nimi zmierzyć, należy rozwijać nie statystyki Linka, a… własne. Na tym właśnie polega system rozwoju postaci w grze. To nasze własne doświadczenie, umiejętność doboru broni, strategii, wykorzystania otoczenia, run, posiłków, walki z dystansu i posługiwanie się złożoną mechaniką walki stanowią klucz do pokonywania coraz trudniejszych potyczek. Dlatego istotne jest, aby walcząc ze słabszymi przeciwnikami ćwiczyć uniki, dobrze wymierzone bloki i uderzenia krytyczne tak, aby przy spotkaniu z wymagającym potworem mieć te wszystkie ruchy opanowane. Wtedy nawet starcie z wrogiem wielkości drzewa czy wyposażonym w lasery dronem nie stanowi dla nas wyzwania. O najnowszej Zeldzie można by pisać jeszcze długo, a nawet oficjalne poradniki zdają się nie zawierać wszystkiego, co przygotowali dla nas jej twórcy z Eijim Aonumą na czele. The Legend of Zelda: Breath of the Wild to połączenie wszystkiego, co w całej serii najlepsze z tym, czego oczekują od tytułu z otwartym światem współcześni gracze, którzy z produkcjami Nintendo nie mieli dotąd nic wspólnego. Oddech Dziczy można ukończyć w mniej niż godzinę, ale można też mieć na koncie sto godzin i nie wiedzieć, że z mąki, masła, jaja, cukru i ekstraktu z potwora można upiec potworny tort. Gdyby okazało się, że od jutra Nintendo Switch przestaje być wspierany i nie powstanie na niego żadna nowa gra, nadal nie żałowałbym jego kupna dla tej jednej produkcji. Podobnego uczucia życzę wszystkim, którzy wraz Linkiem zechcą obudzić się ze stuletniego koszmaru grania w klony tych samych, nudnych gier.
Autorem tekstu jest Miłosz Szymczak, redaktor audycji  Masz 3 Życia w Radiu Luz i wielki fan produktów Nintendo. Dość powiedzieć, że swojego Switcha kupił w pre-orderze.

Pod tym wpisem można się reklamować. Jeżeli uważasz, że stworzyłeś bardzo dobry film związany z tematem wpisu, wklej do niego link w komentarzu. Najlepsze filmy zostaną tutaj na zawsze. Zapraszamy do komentarzy. Czekamy na Wasze opinie. Do dyspozycji naszych czytelników oddajemy również forum dyskusyjne... serdecznie zapraszamy tam do rozbudowanych dyskusji i kooperacji spoleczności brodaczy!

Komentarze